Po ujawnieniu przez „Gazetę Wyborczą” „taśm Kaczyńskiego” w obozie rządzącym pojawiły się złośliwe opinie, że tzw. totalna opozycja i jej zwolennicy muszą tkwić we własnej hermetycznej bańce, skoro przypuszczali, że zapisy rozmów lidera PiS z austriackim biznesmenem wstrząsną krajem i zmienią układ sił. Prześmiewcy zdają się nie brać pod uwagę możliwości, że oni sami mogą pozostawać w równie szczelnej bańce jak ta, którą przypisują politycznym przeciwnikom. To, że odetchnęli z ulgą, a potem żartowali – politycy partii rządzącej, ministrowie, posłowie, prawicowi publicyści i pracownicy Jacka Kurskiego z TVP – nie oznacza automatycznie, że tak samo zareagują wyborcy, zwłaszcza ci nieco bardziej oddaleni od twardego rdzenia sympatyków.
Łatwo wziąć własne postrzeganie spraw publicznych, często cyniczne, zanurzone w politycznym marketingu, za powszechny odbiór, a tak wcale nie musi być. W wojennym filmie „Komandosi z Navarony” jest pouczająca scena, kiedy alianccy żołnierze chcą wysadzić tamę o strategicznym znaczeniu. Saper zakłada niewielki ładunek wybuchowy w starannie wybranym miejscu tamy. Eksplozja jest mikra, huk jak z kapiszona, robi się mała szczelina. Na pytanie, dlaczego nic się nie dzieje, saper odpowiada: „Teraz pozwólmy działać siłom natury”. W polityce też są siły natury.
Może zastanawiać, co musiało się wydarzyć w polskim życiu publicznym, aby kilkunastokrotne spotkania szefa rządzącej partii z biznesmenem w sprawie budowy komercyjnych budynków przestały dziwić. Obrońcy Kaczyńskiego podnoszą, że rozmowy były kulturalne, bez przeklinania, a szef PiS wyszedł w nich na uczciwego negocjatora. Problem w tym, że do tych rozmów w ogóle nie powinno dojść. Ustawa o finansowaniu partii politycznych nie tylko precyzuje, z jakich źródeł ugrupowania mogą czerpać środki, i nie tylko wprowadza państwowe dotacje oraz subwencje, ale przede wszystkim stawia prawny mur pomiędzy politykami, od których zależą ustawy, przepisy i decyzje instytucji, a biznesem, który w ramach tych regulacji i decyzji działa.