Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Niewinny jak lekarz

Lekarze tworzą potężną strukturę społeczną, która, podobnie jak pozostałe – wojsko, aparat ścigania i wymiaru sprawiedliwości, biurokracja, biznes, edukacja, media i kultura, a także kler – wymaga daleko idącej kontroli społecznej.

Ilekroć zdarzy mi się krytyczna wypowiedź o lekarzach, podnosi się pomruk: „nie jesteś lekarzem, to się nie wypowiadaj”. Kiedyś, gdy „wyliczyłem” Kodeks Etyki Lekarskiej, lekarze zebrali ponad 2 tys. podpisów pod petycją o wyrzucenie mnie z zespołu etycznego przy ministrze zdrowia. Tymczasem po kilku latach nie uświadczysz już medycznego oficjela, który by twierdził, że w kodeksie nie ma błędów. Jego zmiana jest kwestią czasu.

Niechęć do bioetyków to zdrowy objaw – bioetyka powstała w USA w latach 70., by zastąpić (i poszerzyć) dawną etykę lekarską, bo okazało się, że gdy kwestie moralne pozostawi się w wyłącznej kompetencji samych lekarzy, dzieją się rzeczy straszne, na przykład haniebne eksperymenty medyczne albo dyskryminacja medyczna osób o innym niż biały kolorze skóry. Od kiedy zaś dopuszczono do głosu innych niż lekarze specjalistów – etyków, psychologów, socjologów, prawników, specjalistów od zarządzania – jakość regulacji zabezpieczających społeczeństwo przed różnymi nadużyciami w medycynie radykalnie wzrosła. Kształtowanie się nowej kultury etycznej w medycynie jest sukcesem bioetyki. Natomiast występujące wciąż animozje między bioetykami (którzy zresztą w połowie przynajmniej mają wykształcenie medyczne) a środowiskami lekarskimi dowodzą, że bioetyka nadal nie została „przekupiona”, lecz zachowała trochę niezbędnej autonomii.

Ostatnio również mam zatarg z lekarzami, bo ośmieliłem się skrytykować lekarzy pierwszego kontaktu, pracujących w zakładach podstawowej opieki zdrowotnej (POZ), za masowe wypisywanie zwolnień protestującym policjantom, pracownikom sądów, pielęgniarkom czy nauczycielom. Jak zwykle usłyszałem, że jestem aroganckim ignorantem, bo nie będąc lekarzem, nie znam realiów. Tym razem realia są zaś podobno takie, że gdy ktoś dobrze symuluje jakieś bóle albo nerwowe rozstroje, to lekarz musi mu wierzyć i zwolnienie dać. Oszustwom i wyłudzeniom winni są więc niemal wyłącznie symulanci, a lekarze są bezradni i niewinni. I tylko prasa, jak zwykle, napuszcza naród na medyków, żeby tylko sobie zwiększyć „klikalność”. Pomyślałem, że warto by odpowiedzieć, a nawet poświęcić różnym zagadnieniom bioetycznym kilka spośród tegorocznych felietonów.

Owszem, zdarza się, że dziennikarze zbyt łatwo rzucają się oskarżać lekarzy, jednak zdecydowanie częściej oddają się hołdom i zachwytom. Lekarze tworzą potężną strukturę społeczną, która, podobnie jak pozostałe – wojsko, aparat ścigania i wymiaru sprawiedliwości, biurokracja, biznes, edukacja, media i kultura, a także kler – wymaga daleko idącej kontroli społecznej, aby nieuchronne patologie instytucjonalne mogły być trzymane w ryzach. Wolna i kompetentna prasa jest tu niezbędna. Dlatego bioetyka to nie tylko badania naukowe, praca nad szczegółowymi rekomendacjami oraz prawem medycznym, lecz również debata publiczna i prasowa. Dopiero jak wszystko to razem pracuje, stosunki w medycynie zmieniają się na lepsze.Wróćmy do tezy o przebiegłych symulantach i bezradnych lekarzach. Nietrudno się dowiedzieć, że lekarze zawsze byli i nadal są uczeni tego, jak odróżnić chorego od symulanta lub hipochondryka. I że w różnych krajach bardzo różnie jest ze zwolnieniami lekarskimi – w Polsce wypisuje się ich kilkakrotnie więcej niż w wielu krajach Zachodu. Częściowo z powodu niekompetencji lekarzy, którzy nie umieją sprawdzić, czy dany pacjent symuluje, czy nie, lecz przede wszystkim z powodów kulturowych i etycznych. Oczywiście największa wina jest po stronie nieuczciwych ludzi, wyłudzających zwolnienia od lekarzy. Poziom etyczny polskiego społeczeństwa jest na tyle niski, że ludzi gotowych popełnić takie oszustwo są miliony, podczas gdy w niektórych innych krajach, na przykład skandynawskich, osobę dopuszczającą się symulowania choroby uważa się za zdemoralizowaną, a wszelkie naciąganie państwa lub pracodawcy uchodzi za złodziejstwo. To zresztą nie jedyna różnica kulturowa, która ma tu znaczenie (i, jak najbardziej, podlega moralnej ocenie). W społeczeństwach mających, historycznie biorąc, złe doświadczenia z instytucjami państwa, panuje daleko idąca solidarność międzyludzka (wewnątrz grup społecznych i pomiędzy nimi), gdy dochodzi do konfrontacji obywatela z państwem – jako że państwo uważa się za twór obcy i nieprzyjazny, nie tylko akceptuje się naruszenia przepisów i oszukiwanie instytucji publicznych, lecz nawet się takiemu postępowaniu dopomaga.

Bardzo często zdarza się, że dobrze przygotowany pacjent (na przykład sam będący medykiem) skutecznie wymusi zwolnienie na całkiem dobrze przygotowanym do wykrywania symulantów lekarzu. Jednakże znaczna większość nauczycieli czy policjantów przychodzących po zwolnienie kunsztu symulacji nie posiada i jeśli wychodzą z gabinetu lekarskiego z L4, to dlatego, że lekarz był zbyt pobłażliwy, niedbały, nieumiejętny lub – co gorsza – wyobrażał sobie, że ma moralne prawo wesprzeć słuszny protest pracowniczy.

Niestety, nasza moralność publiczna skażona jest tak głęboko woluntaryzmem i subiektywizmem moralnym, że nawet wielu lekarzy sądzi, że każde działanie zgodne z wewnętrznym przekonaniem o jego słuszności, a więc niewywołujące wyrzutów sumienia, jest moralnie akceptowalne. To również przyczynia się do masowej skali wyłudzeń zwolnień lekarskich. Jedną z funkcji POZ jest triage, czyli oddzielanie pacjentów, którzy wymagają leczenia specjalistycznego lub hospitalizacji, od tych, którym samodzielnie pomóc może lekarz POZ. Triage to również oddzielanie tych, którym należy się zwolnienie, od pozostałych. Cóż, praca w POZ jest z wielu powodów dość niewdzięczna.

Polityka 6.2019 (3197) z dnia 05.02.2019; Felietony; s. 88
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną