Utarło się mniemanie, że Prawo i Sprawiedliwość przywróciło poczucie godności wielu dotąd wykluczonym. Do pewnego stopnia jest ono podzielane również w kręgu przeciwników obecnej władzy. W przestrzeni publicznej od dawna krążą więc takie pojęcia, jak „rewolucja godnościowa”, „przywracanie szacunku”, „redystrybucja społecznego prestiżu”.
Najczęściej słyszymy, że dzięki transferom budżetowym godność odzyskali najubożsi. To zresztą teza stosunkowo niekontrowersyjna, gdyż zastrzyk gotówki bez wątpienia pomógł pewnym grupom zaspokoić część elementarnych potrzeb, składających się na standard życia potocznie określany jako godny. Szkoda że nie wszystkie potrzebujące grupy zostały potraktowane jednakowo. Ci, których wykluczono, pewnie mogą wręcz mówić o poczuciu upokorzenia.
Natura premiującego rodziny wielodzietne programu 500 plus otworzyła możliwość poszerzenia narracji godnościowej o treści ideologiczne i symboliczne. Słyszymy przeto, że godność odzyskały polskie rodziny. W domyśle – hołdujące tradycyjnemu modelowi, podporządkowane normom katolickim. Kryje się za tym czytelna sugestia, iż – niezależnie od deficytów materialnych – były one dotąd dyskryminowane kulturowo. Przez kogo? Oczywiście piewców „lewackiej” nowoczesności, sławiących alternatywne formaty rodziny (związki partnerskie, jednopłciowe, patchworki itd.) i wszystko, co obce bogobojnym schematom.
A ponieważ nowoczesność częściej bywa praktykowana w wielkich aglomeracjach, siłą rzeczy do grona beneficjentów rewolucji godności musieli trafić mieszkańcy małych miasteczek, w szczególności położonych w regionach zapóźnionych rozwojowo. Wcześniej podobno upodleni za sprawą osławionego „modelu polaryzująco-dyfuzyjnego” Platformy Obywatelskiej, o którym prezes Kaczyński mówi często i ze szczególną lubością.