Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Arka Schetyny?

To po składzie wyborczych list poznamy, czy Grzegorz Schetyna wierzy jeszcze w zwycięstwo budowanej przez siebie antypisowskiej koalicji, czy też raczej szykuje się na walkę o przetrwanie.

Wiele wskazuje na to, że zwycięzcą jesiennych wyborów do Sejmu i Senatu będzie PiS. Jeśli bowiem partia ta w najtrudniejszej dla siebie elekcji, czyli do Parlamentu Europejskiego, pokonała główną siłę opozycyjną aż siedmioma punktami procentowymi, to jesienią, gdy do urn ruszą obrońcy programu 500+, obniżenia wieku emerytalnego i polityki „wstawania z kolan”, wynik rządzącej partii może być jeszcze lepszy.

Powstaje pytanie: czy mają tego świadomość liderzy opozycji, ze szczególnym uwzględnieniem Grzegorza Schetyny? Albo jeszcze inaczej – czy spodziewają się, że PiS jednak jest do pokonania, czy może jednak uważają, że należy uzbroić się w cierpliwość i liczyć się z trwaniem w ławach opozycji co najmniej do 2023 r.? Sądzę, że odpowiedź na to pytanie poznamy na kilka tygodni przed wyborami, pod koniec sierpnia, w chwili ostatecznego uformowania się list wyborczych.

Co ich kształt powie nam o stanie ducha i przewidywaniach Schetyny i jego kolegów? Otóż ostatecznie udzieli nam odpowiedzi na pytanie, czy liderzy Platformy Obywatelskiej i – szerzej – Koalicji wierzą w wygraną, czy też jednak przygotowują dla siebie i swych najbliższych współpracowników arkę do przeczekania „pisowskiego potopu”?

W tym pierwszym przypadku: wiary w pokonanie Jarosława Kaczyńskiego i jego drużyny, na listach Koalicji zobaczymy nowe nazwiska – ludzi powszechnie szanowanych, znanych, lubianych i popularnych, ale dalekich od partyjniactwa i bez partyjnych legitymacji. Kogoś w typie Janiny Ochojskiej czy piłkarza Tomasza Frankowskiego z ostatniej elekcji do Parlamentu Europejskiego. Mogą to być aktorzy, publicyści, działacze społeczni, sportowcy – słowem, ludzie sympatyzujący z opozycją, ale do tej pory trzymający się z dala od polityki. Ich obecność na listach mogłaby zachęcić do głosowania rzesze obywateli, którzy do tej pory trzymali się na dystans wobec partyjnej bieżączki. Takie osoby jak choćby Jurek Owsiak i jemu podobni mogliby napędzić do lokali wyborczych sympatyków opozycji i innych partii antyPiSu, a tym samym uprawdopodobnić odsunięcie obecnej ekipy rządzącej od władzy.

Ale z napływem takich osób na listy wiąże się pewne niebezpieczeństwo dla partyjnych liderów – jest nim niezależność owych osób. Przychodzą z zewnątrz, mają swoje dokonania, odrębne sposoby zarobkowania, własną „agendę życiową” – mogą więc w każdej chwili sprzeciwić się szefowi formacji, mieć własne zdanie i głosować tak, jak im serce i rozum podpowiadają. Nie są więc bezwolnymi i posłusznymi narzędziami w rękach partyjnych bossów, bo osiągnęli sukcesy życiowe poza sferą polityki i sprawowanie mandatu posła czy senatora nie jest dla nich koniecznością życiową. Byliby bardzo skuteczni w zapewnieniu zwycięstwa opozycji, ale raczej buntowniczy wobec narzucania im potem klubowej dyscypliny.

Schetyna mógłby się z nimi męczyć, jeśli... zostałby premierem i miał całe instrumentarium państwowe do zapewniania sobie dyscypliny i posłuszeństwa. Ale jeśli miałby nadal tkwić w opozycji, to o wiele bardziej racjonalne z jego punktu widzenia byłoby otoczenie się na kolejne cztery lata w opozycji ludźmi całkowicie sobie posłusznymi, przywykłymi do dyscypliny i wykonywania poleceń partyjnych. Wspomniani liderzy opinii nadawaliby się do tego umiarkowanie, bowiem swoje sukcesy życiowe bardzo często zawdzięczają właśnie temu, że potrafili stawiać na swoim i być panami własnego losu.

Do roli karnych żołnierzy zdyscyplinowanej armii o wiele lepiej nadają się wieloletni członkowie partii, którzy niejedno już przeżyli i niejeden raz musieli dostosować się do zmiany linii partyjnej i przekazów dnia. Dla nich warto byłoby zbudować arkę, bowiem wiadomo, że akurat oni nie zawiedliby zaufania jej kapitana, posłusznie wiosłowaliby przez cztery lata, nie pytając o cel podróży. Dla takich polityków otrzymywanie uposażenia w wysokości 8 tys. zł, zarządzanie dwuosobowym biurem poselskim, uświetnianie swoją obecnością uroczystości dożynkowych oraz możliwość podróżowania pociągami PKP za darmo może być szczytem marzeń i za ich urzeczywistnienie są w stanie obiecać liderowi wierność i posłuszeństwo.

Dlatego tak znamienne będzie to, kogo odnajdziemy pod koniec sierpnia na listach antypisowskiej Koalicji – jeśli będą one szerokie, otwarte na nowe twarze, włączające tych, którzy do tej pory nie brali czynnego udziału w polityce, ale mają potencjał sympatii, popularności i rozpoznawalności, to wówczas będziemy mogli być pewni, że Schetynie zależy na zwycięstwie i że wciąż widzi na to szansę. Ale jeśli przewodniczący PO przedstawi pod koniec wakacji listy złożone tylko z wiernych druhów partyjnych, zaprawionych w boju działaczy Platformy i partii sojuszniczych, oznaczać to będzie jedno: że lider opozycji nie wierzy w pokonanie PiS. Że zbudował arkę przetrwania dla swych najbliższych i że chce w niej poczekać aż do 2023 r.

Tyle tylko, że PiS można pokonać albo jesienią tego roku, albo nie pokona się go już raczej nigdy, bo wzorem swego węgierskiego kolegi Kaczyński w drugiej kadencji tak zmieni reguły gry, prawo wyborcze, rynek mediów, warunki gospodarowania, a także wymiar sprawiedliwości oraz szkolnictwo wyższe, że w następnych wyborach będzie mógł sięgnąć już nie tylko po większość bezwzględną w Sejmie, ale także po większość konstytucyjną. A wówczas arka przetrwania może już nigdy nie osiąść na suchym lądzie, choć nikt jej nie zabroni żeglować po bezkresnych wodach pisowskiego oceanu.

Polityka 25.2019 (3215) z dnia 17.06.2019; Komentarze; s. 8
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną