To Jarosław Kaczyński przypomniał niedawno słowo „ojkofobia”, termin przypisywany brytyjskiemu filozofowi Rogerowi Scrutonowi, który oznacza odrzucenie, wręcz nienawiść do własnego środowiska, kultury, poglądów, połączoną z apologią innych, także teoretycznie wrogich, grup i ich wartości. Kaczyńskiemu chodziło o to, że jego zdaniem polskie elity nie znoszą istoty polskości, swojskości, że są kosmopolityczne, zapatrzone w obce wzorce. Ale to wspomniane przez szefa PiS pojęcie znacznie lepiej pasuje do dzisiejszych postaw środowisk opozycyjnych i ich wyborców.
Autoagresja
Po wyborach do europarlamentu w mediach, w tym społecznościowych, na portalach i sieciowych forach rozlała się fala gwałtownej krytyki. Zwłaszcza ci, którzy nie poparli jedynej formacji, jaka była w stanie nawiązać walkę z Kaczyńskim, a zagłosowali na kilkuprocentowe partie, teraz dowodzą, że koalicyjny projekt się nie powiódł i trzeba wszystko zaczynać od początku.
Partia Kaczyńskiego w październiku zeszłego roku, podczas wyborów samorządowych, wyglądała identycznie jak w maju roku następnego. To było to samo ugrupowanie, które w 2016 r. ostatecznie załatwiło Trybunał Konstytucyjny, w 2017 r. zabrało się za sądownictwo, w 2018 r. wywołało awanturę o światowym zasięgu w sprawie Holokaustu itd. Jeśli uznawało się wcześniej, że PiS jest zagrożeniem dla demokracji, to nic się w tej sprawie nie zmieniło, poza tym że ugrupowanie Kaczyńskiego jest jeszcze bardziej zaawansowane w przejmowaniu instytucji państwa i utrwalaniu tego procesu.
A jednak o praworządności przestało się mówić, a liberalnych wyborców do urn na wiosnę poszło o milion mniej: nie chciało im się, najwidoczniej uznali, że nie ma powodu. Po wyborach zaś nastąpiła fala samonienawiści i autodestrukcji.