Lokalni patrzą globalnie
Jak robić uczciwą i niezależną prowincjonalną gazetę w kraju osłabionej demokracji?
Dziennikarze i wydawcy niezależnych tygodników lokalnych mówią, że żyją z pisania o codziennych sprawach zwykłych ludzi z małych środowisk. Po 1989 r. możliwość powstawania tych gazet uczyniła rynek małego miasteczka centrum świata, z gazetą, która dostarcza informacji o tym świecie, patrzy miejscowej władzy na ręce, pomaga budować na nowo, po latach PRL, świadomość małej wspólnoty. W 2000 r. prof. Ireneusz Krzemiński, socjolog, mówił o niezależnych tygodnikach lokalnych, że są najsilniejszym elementem społeczeństwa obywatelskiego. Premier Jerzy Buzek szedł jeszcze dalej: „jesteście rdzeniem i głównym strażnikiem polskiej demokracji”.
Jednak codzienność małego miasteczka w ostatnich latach staje się coraz bardziej ogólnopolsko polityczna. Prowincja, jak wielkie miasta, także już protestuje w obronie konstytucji, wolnych sądów, demonstruje na ulicach przeciw zawłaszczaniu państwa przez partię rządzącą, żegna zamordowanego prezydenta Gdańska czy wspiera WOŚP. Widać później na zdjęciach w lokalnych gazetach, jak kilkadziesiąt osób stoi, milcząc, na rynku kilkunastotysięcznego miasta, przy zapalonych zniczach.
Z dziennikarskiego przyglądania się prowincji wynika, że większość obywateli szybko pogodziła się z tym, że znowu, jak za PRL, bardziej od nich samych liczy się linia władzy. Pogodzenie, nawet przyklaśnięcie nowej rzeczywistości, dotyczy często ludzi młodych, wychowanych już w wolnej Polsce. Jak mówi Dominik Księski, działacz społeczny, współtwórca i były długoletni prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych, właściciel i naczelny ukazującego się od 1991 r.