Jest taki wynalazek sprzed nieco ponad dwóch i pół tysiąca lat, z którego wciąż korzystamy i nie zamierzamy przestać. I nie chodzi mi o koło, dźwignię ani krążek, jakkolwiek Archimedesa zachowujemy we wdzięcznej pamięci, lecz o „politykę” i „republikę”. Owszem, państwa istniały już znacznie wcześniej, podobnie jak spory dynastyczne, dworskie intrygi, nie mówiąc już o wojnach. Istniały nawet wielkie imperia i wielcy królowie, zażywający boskiej czci, a mimo to polityki nie było.
Państwa długo obywały się bez ideologii obywatelskiego zaangażowania i czci dla państwa jako instytucji, czyli wartości bezosobowej, idealnej i abstrakcyjnej. Dopiero Grecy epoki klasycznej stworzyli pojęcie polityczności i odpowiadające mu pojęcie państwa jako wspólnoty (politei, republiki), umieszczając je w pięknej oprawie apoteozy państwowości, czyli w ramach ideologii republikanizmu.
W wąskim znaczeniu republikanizm to przeciwieństwo monarchizmu. Wzięło się to stąd, że wrogowie monarchii wyraźniej od monarchistów widzieli wielkość abstrakcyjnego ideału państwa jako takiego; jego inkarnacja w osobie króla wydawała im się regresem i spospolitowaniem politycznego ideału, który ich zdaniem powinien wiązać dostojeństwo państwa nie z jednym tylko człowiekiem-królem, lecz z wielkim kolektywem mężów oddających ojczyźnie wszystkie swe siły. Ojczyźnie, nie królowi. Przekonanie, że ojczyzna, to dziedzictwo ojców, stoi ponad wszystkim, wyżej nawet niż władca, to właśnie republikanizm w sensie szerszym i bardziej podstawowym. Można go inaczej określić mianem obywatelskiego patriotyzmu. I to jest właśnie ten niesamowity wynalazek.
Swą żywotność zawdzięcza on bardzo ciekawej własności – otóż nadaje się on doskonale zarówno do utrwalania ustrojów autorytarnych, jak i demokracji.