Kraj

Grażyna Kulczyk. Madame Browary

Grażyna Kulczyk podkreślała latami, jak odmienny od mężowskiego jest świat, w którym żyje. Poznański, a nie warszawski. Zaprzątnięty codziennością, dziećmi i dobroczynnością. Sama jednak nigdy nie była przekonująco zwyczajna jako żona najbogatszego Polaka i – formalnie – właścicielka imperium.

Imperium właśnie zatrzęsło się w posadach. Z dnia na dzień znikli przyjaciele z bankietów. Znajomi odżegnują się od tej znajomości, ich telefony mają awarie, a terminarze się przepełniły. Szef marketingu jednej z większych spółek holdingu, dotychczas przyjaciel, porozmawiałby o pani Kulczyk, gdyby nie to, że biegnie na samolot i nie wie, kiedy wróci. Dominikanie nic nie mają do powiedzenia, choć Kulczykowie są głównymi sponsorami modlitewnych spotkań młodych na Polach Lednickich. Znajomi ze studiów zaczęli ją słabo pamiętać. Pani na Browarze (jak lubi, żeby o niej mówić) nie była przygotowana na frontalny atak. Jest zdziwiona, rozżalona i smutna.

Krótka scenka: miesiąc temu do Grażyny Kulczyk zadzwoniła dziennikarka popularnej gazety. Chodziło o zdokumentowaną obficie w kolorowej prasie uroczystość, na której pani Grażyna pojawiła się nagle z blond włosami do ramion, choć tydzień wcześniej włosy miała krótkie i wystrzępione. Dziennikarka dostała burę, że jak to: dzwoni do osoby, która na koncie ma tyle dokonań, na czele z wybudowaniem centrum handlu i sztuki Stary Browar – i ma czelność pytać o włosy!?

Błahy incydent obrazuje jednak bardzo poważny problem, z którym Grażyna Kulczyk od kilku lat nie mogła się uporać: ludzie (w szczególności media) nieprawidłowo – w jej mniemaniu – reagowali na jej osobę. Kolekcjonowanie dzieł sztuki określali mianem snobizmu, zakup i remont Starego Browaru w centrum Poznania zaspokajaniem własnej próżności i zabijaniem wolnego czasu, dobroczynną działalność – efektem ubocznym domniemanych nadużyć małżonka. Dostateczną uwagę poświęcali jedynie włosom, strojom i bankietom z udziałem prezydenta.

„Nie dostrzegali, że bogactwo osobiste przekłada się na dobrobyt społeczny” – dziwiła się w jedynym, udzielonym po wybuchu afery notatkowej, wywiadzie dla telewizyjnej „Summy zdarzeń”.

Dobroczyńca przy kurku

Eryk Mistewicz, specjalista od wizerunku, podkreśla, że dziwić się nie powinna. Świadomie lub nie, Jan Kulczyk realizował skuteczną medialnie strategię: pokazywać się jako niepozbawiony wad król życia, wpływający katamaranami w otoczeniu gwiazd na canneńskie wybrzeże, wręczający żonie upominki warte 300 tys. euro. Tymczasem Grażyna jawiła się jako osoba zimna, bogata i ekscentryczna (w kocich butach i mini), niepogodzona z upływającym czasem, a jednocześnie mówiła o szacunku do matki, domu, rodzinie oraz wychowywaniu dzieci.

Dysonans widoczny już na pierwszy rzut oka: – To nie jest osoba – mówi Eryk Mistewicz – którą by można polubić.

W dodatku ta niespójna, usztywniona Grażyna od kilku miesięcy popełniała raz za razem niewybaczalne błędy. Gdy media oskarżały ją o nieuczciwość albo tylko o skąpstwo, obrażała się i karała za media poznaniaków. Ostentacyjnie wycofała się z niektórych umów sponsoringowych (drużyna koszykarek), mówiąc, że nie będzie wspierać miasta, które ją rani. Odgrażała się, że zrezygnuje z innych przedsięwzięć (jak sponsorowanie towarzystwa im. Henryka Wieniawskiego, organizatora legendarnych poznańskich konkursów skrzypcowych). Pracownikom swojej fundacji charytatywnej zapowiedziała, że mają zacząć szukać nowych sponsorów. Przykręciła kurek z pieniędzmi dla opery.

Matka polka biznesowa

Przyjaciele Grażyny Kulczyk opowiadają, że taka reakcja jest u niej typowa i naturalna. To rodzaj osoby, dla której wszystko jest czarne albo białe. Podobno wyniosła to z domu: mama, znana w Poznaniu stomatolog, wychowała samotnie ją i siostrę, wbijając dziewczynkom do głowy, że zawsze trzeba sprawy stawiać twardo i uczciwie.

To pod wpływem matki Grażyna skończyła prawo, zrobiła aplikację sędziowską (dojeżdżając bohatersko do małego miasteczka aż pod Zieloną Górą; budynek był nieogrzewany, woda w kranie zamarznięta, a kandydatka na sędzię spała w ławkach, ale nie rezygnowała).

Na studiach, na balu absolutoryjnym prawników na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, poznała Jana (a raczej on ją, bo to był wówczas, jak mówią ich przyjaciele, wybitnie sfeminizowany kierunek). Jan szybko uzyskał na uczelni tytuł doktorski i dostał od ojca, berlińskiego przedsiębiorcy, jak powiada, pierwszy milion dolarów na rozkręcenie własnych interesów. I tak w 1981 r. założyli z ojcem polonijną spółkę Interkulpol.

W wywiadach Grażyna Kulczyk mówi o tym czasie: poświęciła się wychowaniu dzieci, została w domu. Ale i ona zawsze miała ciągotki do biznesu. Pierwszy zrealizowany pomysł własny: kupiła partię rowerów w Chinach i sprzedała w Polsce, a pieniądze zainwestowała w Indiach – sporo zarobiła.

– I ciągle miała jakieś nowe pomysły – opowiada Sławomir Pietras, szef opery poznańskiej, od lat przyjaciel domu. – Nie jestem znawcą tematu, nie mnie się wypowiadać na temat jej talentu, ale podejrzewam, że był porównywalny z talentem Jana. Niestety, tak jak w dyrygenturze, jako kobieta musiała trochę zwolnić, gdy pojawiły się dzieci.

Bogaczka z siatami

Dzieci miały być poznańskie: nierozpuszczone bogactwem, grzeczne, pracowite (miały zakaz opowiadania w przedszkolu o zagranicznych wakacjach; Sebastian utrzymywał więc lojalnie, że w ogóle wakacji nie pamięta). Wyedukowane. I to się Grażynie udało. Bywalcy Międzyzdrojów pamiętają, jakie wrażenie zrobiła 17-letnia Dominika Kulczyk, komplementująca najnowszą niszową książkę jednego z polskich fizyków (słowami: „Jest śliczna”).

Ta sama Dominika wyszła potem za Jana Lubomirskiego; ślubu, jedynego w swojej karierze, udzielał na pokładzie prywatnego samolotu nad Wenecją prezydent Poznania. Niedawno Dominika właśnie urodziła syna.

Maria Sartova, śpiewaczka operowa i reżyserka, paryska przyjaciółka Grażyny Kulczyk, do dziś nie może zapomnieć sceny, gdy siedziały z Grażyną w restauracji i wszedł Sebastian. Przywitał się tak: „Czy mama nie ma nic przeciwko, że usiądę obok i zjem kolację?”.

– Jednocześnie jednak Grażyna jest jedyną naprawdę bogatą osobą, którą znam i która nie straciła nic z naturalności i luzu – opowiada Maria Sartova. – Gości, choć pewnie nie wszystkich, sadza w kuchni i sama robi im kanapki. Tak, jak sądzę, czuje się lepiej niż na salonach.

Odpoczywa też najlepiej w skromnym domku w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie nikt jej nie rozpoznaje. Przyjeżdża sama, autem (prowadzi jak wariat), zdarza jej się zrobić 400 km, żeby pobyć z przyjaciółmi ledwie pół godziny. Jeśli pije alkohol, to tylko wódkę. Zazwyczaj jest wyciszona. Żartuje, często z Jana i jego paru wad (sam Jan Kulczyk był w Kotlinie tylko raz; potem opowiadał, że nigdy i nigdzie tak się nie wynudził).

Dziennikarz poznański: – Przez całe lata, aż do niedawna, ona jedna z rodziny nie miała ochrony.

Inny dziennikarz: – To był chyba 1993 r. Na ulicy wpadłem prawie na drobniutką kobietę dźwigającą w każdej ręce po trzy torby nylonowe wypełnione zakupami z rynku jeżyckiego. Wpakowała je do samochodu i odjechała robić obiad. Kilka lat później siatki niósł już wielki osiłek.

Pół bliźniaka z basenem

Kiedy powstał Kulczyk Holding, Grażyna została jego formalną właścicielką, choć aktorem był zawsze Jan. Struktura własności firmy to dla wielu kolejna zagadka interesów doktora Jana, więc rodzi plotki. Pierwsza to ta, że doktor uzależnił żonę. Druga, że to wymuszona dodatkowa forma zabezpieczenia się żony przed ewentualnym odejściem doktora; małżeństwo ma wspólnotę majątkową.

Małżeństwo od dawna żyje dość osobno. Jan Kulczyk spędza rocznie 600 godzin w samolocie, często pomieszkuje bliżej Warszawy w ich domu w Konstancinie.

Zbigniew Napierała, prezes wydawnictwa Edipresse, znajomy rodziny: – Który to dom stawiał zresztą w tajemnicy przed żoną.

Sławomir Pietras: – Zaprosił ją dopiero na kolację, gdy wszystko było gotowe. Zjadła. I po raz kolejny kategorycznie odmówiła przeprowadzki.

Według anegdoty wróciła jeszcze tego samego dnia, autem, do Poznania, do domu na Winogradach. Ów dom to był zwykły bliźniak z małą działką, który Kulczykowie pobudowali 20 lat temu. Dopiero przed kilkunastoma miesiącami, po wielu latach starań, udało im się odkupić od sąsiada drugą połowę.

Sławomir Pietras: – Lubi ten dom, kocha Poznań. Patriotyzm lokalny Grażyny Kulczyk jest wielki. Ale wynika w dużej mierze z niechęci do elit warszawskich, ze znudzenia tamtejszym życiem towarzyskim, a nawet tematyką rozmów.

W drugiej połowie lat 90. Grażyna zaczęła myśleć o własnym poważnym biznesie. Wtedy mniej więcej przyjaciele po raz pierwszy usłyszeli o Starym Browarze. Że piękny zabytkowy budynek w centrum niszczeje i że Grażyna ma pomysł: zrobić tam centrum kulturalne z przewagą galerii. Na własny rachunek, nie męża, w dużej części z kredytów. I po poznańsku: miejscowi architekci, dekorator wnętrz, nawet materiały budowlane i wykończeniowe, w miarę możności, z Poznania i okolic.

Europejka z Poznania

Sławomir Pietras: – Browar z czasem stał się jej idée fixe. Tym bardziej, im bardziej Jan wątpił w tę inwestycję. Ironizował, kpił z jej aspiracji, nie po raz pierwszy zresztą. To ją mobilizowało.

Codzinnie po kilka godzin biegała po budowie w kaloszach (ale bez kasku). W listopadzie 2003 r. otwarto część handlową, a niebawem galerię. Razem 55 tys. metrów kosztem ponad 60 mln euro. Sklepy dały pracę ponad tysiącowi osób.

Gdy Stary Browar trafił na widokówki, zaczęły się jednak kłopoty z medialnym wizerunkiem Grażyny. Najpierw była „afera działkowa”: na przełomie 2002 i 2003 r. Kulczykowie kupili za obniżoną cenę 6 mln zł 1,5 ha gruntu tuż za browarem, na tyłach parku. Według ogłoszenia, z możliwością budowy muszli koncertowej albo letniej restauracji. Po pół roku dostali pozwolenie na postawienie kilkukondygnacyjnych budynków: razem 9,5 tys. m kw. Sprawą, po publikacjach, zainteresowała się prokuratura i Naczelna Izba Kontroli (która wyceniła wartość ziemi na ponad 15 mln). Budowę wstrzymano. Ale wtedy media pisały już o innej sprawie: że pani Kulczyk od ponad roku trzyma w szopie, w workach, szczątki 700 osób (z dawnego cmentarza, który odkopano w trakcie prac). Bo, jak ustalili dziennikarze, nie może się dogadać z zarządem cmentarzy w sprawie ceny ponownego pochówku.

To wówczas właśnie Grażyna Kulczyk ostentacyjnie obraziła się na media oraz poznaniaków, a media konsekwentnie opisały po kolei, którym to instytucjom odmówiła dalszego sponsorowania.

Deska ratunku

Listopad 2004 r., kilka dni po wyjeździe Jana Kulczyka z Polski. Dziennikarze napisali, że Grażynę zdradziły vipy. Że rok wcześniej na otwarciu Starego Browaru bawił się u niej premier i panowie Jaskiernia, Wejchert, Starak, Niemczycki. A pierwsze urodziny zignorowały nawet władze Poznania; szefowa gabinetu wojewody wielkopolskiego zapytywała retorycznie, czy pani Kulczyk jest aż tak ważną personą.

Rafał Przybył, prezes spółki Fortis (formalnego właściciela Starego Browaru), obstaje, że to wszystko kolejny etap podłej medialnej nagonki: naprawdę vipów po prostu nie zapraszano, bo impreza z założenia była dla pracowników. Sama Grażyna Kulczyk zdaje się jednak wyraźniej dostrzegać nagłą pustkę wokół własnej osoby. W „Summie zdarzeń” u Jacka Żakowskiego skomentowała lojalnie: – Osoby, z którymi spotykałam się na rautach lub służbowo, zazwyczaj prywatnie do mnie nie dzwoniły, nie dzwonią również teraz.

W tym samym programie opowiedziała dużo o sobie, a nie o domu i dzieciach: że nie wie wiele o niejasnych interesach męża, bo od lat pracuje na własny rachunek, a z mężem spotyka się rzadko. A jeśli już, to na rozmowy o interesach po prostu szkoda im czasu. Wypadła dobrze. Dziennikarze, którzy pracowali przy nagraniu, mówili potem, że jeśli ta kobieta kłamie, to jest najlepszą aktorką na świecie. Telewidzom zwyczajnie było jej żal.

To ważne – ów jedyny występ mógł być istotniejszy, niż nam się wydaje. Według niektórych doszedł do skutku tylko za namową nowego specjalisty od public relations rodziny, socjologa Krzysztofa Nowaka. I miał pomóc oczyścić przedpole. Bo Grażyna Kulczyk, która już okrzepła w prowadzeniu dużego przedsięwzięcia (jak Browar), teraz być może sama będzie musiała przejąć stery holdingu. Z braku innego wyjścia. I dlatego lepiej byłoby zakopać topór z mediami. A już idealnie – zrobić tak, by media wreszcie ją pokochały.

Co ma pani Grażyna

100 proc. udziałów Fortis (Stary Browar)

78 proc. udziałów w Kulczyk Holding (właściciel bądź udziałowiec firm Kulczyk Zremb, Skoda Auto Polska, Mobitel, Polenergia, Warta, PTE Dom, PKN Orlen, Telekomunikacja Polska, AWSA II, Euro Agro Centrum)

50 proc. udziałów w austriackim Kulczyk Privat-Stifung (reszta udziałów należy do Jana Kulczyka)

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną