Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Historia wielkości i upadku Mariana K.

I nagle zniknął. Tym bardziej go nie ma, że jeszcze przed chwilą wszędzie było go pełno. Zgryźliwi mówią o syndromie Waldemara Pawlaka. Ale Pawlak nigdy nie był tak potężny jak Krzaklewski, który połączył prawicę, wygrał wybory, wymyślił premiera i poruszał nim jak pacynką, rozdzielał posady i przywileje, sam szykował się na prezydenta. I nagle zapadł się pod ziemię.

Dorota Wysocka, dziennikarka radiowej Trójki, 23 sierpnia, dokładnie w 51 urodziny Mariana Krzaklewskiego, zadała mu pytanie: – Panie przewodniczący, gdzie się pan podziewał? Kończyła już wywiad, kiedy Krzaklewskiemu, którego myśli krążyły jeszcze wokół omawianej wcześniej dziury budżetowej, wyrwało się: – Mam nadzieję, że to nie jest czarna dziura – wiemy, że czarna dziura wszystko wciąga – praktycznie nie ma szans. Wysocka: – Oj, wciąga, wciąga panie przewodniczący. Dziękuję bardzo. I nagle przewodniczący wypalił: – Przy czym czarna dziura to już ostatnia faza funkcjonowania gwiazdy.

W najbliższą niedzielę walczy o mandat poselski z Rzeszowa z ramienia AWSP. Na pozór wygląda to logicznie. Z rejonu rodzinnej Kolbuszowej, z listy ugrupowania będącego kontynuacją obozu, który tworzył. Ale z Podkarpacia wyjechał ponad 30 lat temu. Jego naturalny region to Górny Śląsk – tam studiował, pracował, działał w Solidarności, stamtąd rozpoczął związkową karierę, tam kandydował cztery lata temu. Ale na Śląsku jest silna zadymiarska Solidarność 80. Dopadli go nawet w rodzinnej Kolbuszowej w czasie inauguracji kampanii prezydenckiej. A i własna Solidarność w regionie jest wobec niego bardzo sceptyczna. Gdańsk? Warszawa? To samo. Czyli tradycyjnie prawicowe i nie mające bliższych doświadczeń z Krzaklewskim Podkarpacie okazało się jedyną szansą wciąganej gwiazdy.

Poza tym nie wiadomo, czy macierzyste ugrupowanie chciałoby wystawić swojego niedawnego wodza na czołowych miejscach w metropoliach. A w zasadzie wiadomo: nie chciałoby. – Pamiętam jak dwa lata temu na jakimś zjeździe w Częstochowie kłębił się tłum wokół Mariana – opowiada bliski mu człowiek. – Marian! Musisz na prezydenta! Tylko ty Marian! No po prostu orgia włazidupstwa. A dzisiaj co? Już w czasie kampanii prezydenckiej było pusto, tylko Walendziak z chłopcami. Został sam i ma silne poczucie zdrady.

W czasie kampanii prezydenckiej 2000 r. w Kancelarii Premiera obowiązywał zakaz angażowania się w nią. Dyscypliny pilnowała Teresa Kamińska, szefowa doradców premiera. Nie dość, że Jerzy Buzek odmówił wystąpienia na konwencji wyborczej Krzaklewskiego, to dokładnie tego dnia ujawnił, że zdymisjonował ministra skarbu. Nie trzeba dodawać, którym wydarzeniem zajęły się media. W końcu niemalże siłą sztabowcy Krzaklewskiego zaciągnęli Buzka do studia telewizyjnego, by poparł swego niedawnego przyjaciela. Uczynił to, ale ubrany w koszulkę polo i niezobowiązującą marynarkę. Sygnał był czytelny.

Mimo to, kiedy po wyborach AWS waliła się niczym budowla Greka Zorby, Krzaklewski nie mógł się zdecydować, by z Walendziakiem i jego stronnikami stworzyć nowe ugrupowanie. Aż w końcu stało się, co się stało. Walendziak z ekipą, jedyni praktycznie ludzie, którzy pozostali z nim w kampanii, dołączyli do braci Kaczyńskich, a Krzaklewski w czarnej dziurze Podkarpacia walczy o mandat poselski z listy ugrupowania kierowanego przez Jerzego Buzka.

Jak wielką niechęć żywią do Krzaklewskiego w samym AWSP, świadczy fakt zupełnego zmarginalizowania go w obecnej kampanii. – Tym bardziej go nie trawią, im bardziej lizali mu buty – opowiada człowiek stykający się często z Krzaklewskim po 1997 r. – Nawet w poczciwinie Buzku coś pękło. Chyba kroplą było powołanie komisarza w Warszawie, kiedy Krzaklewski brutalnie wymógł na premierze zmianę decyzji i zwyczajnie zrobił z niego idiotę. Ludzie mieli go dosyć i dawniej za to, że nie stworzył jasnego przywództwa, struktur, organizacji, ale póki jakoś szło, siedzieli cicho. Po wyborach prezydenckich wszystko zaczęło się psuć na potęgę. Jedyny powód, żeby się z Krzaklewskim jeszcze liczyć, to jego przywództwo w Solidarności. I tam próbuje się okopać, ale już nie po to, by tworzyć nową jakość, tylko żeby mieć związek zawodowy, zaplecze. Ale i stamtąd dobiegają pomruki. Aparat jest wkurzony ubabraniem w politykę i Marian chyba lepiej by zrobił pilnując interesu zamiast bawić się w kandydowanie do Sejmu. Bo może i to stracić.

Jeszcze cztery lata temu miał złoty róg. Cóż więc poszło nie tak? Wiesław Walendziak: – Denerwują mnie dzisiaj rytualne kopnięcia Mariana czynione przez liderów prawicy, zwłaszcza że jeszcze rok temu ślinili się na jego widok. Po odejściu Krzaklewskiego prawica miała cudownie się odmienić za dotknięciem ich ręki, tymczasem rozsypała im się w dłoniach do szczętu. Problemem nie była wielka władza Mariana, tylko to, że jej nie wykorzystywał. Miał wszystkie lejce, ale ich nie ciągnął i każdy koń rwał w swoją stronę. Buzek nie chciał w ogóle trzymać lejc, wolał grać rolę woźnicy, zaś Marian w nieskończoność negocjował z każdym z koni pożądany kierunek jazdy.

Polityk postsolidarnościowy: – Wrócił do swojej skali. Jest inteligentny w knuciu, ma wielkie zdolności negocjacyjne, co świetnie wykorzystywał w wygrywaniu kolejnych wyborów w związku, ale polityka 40-milionowego kraju to trochę inny świat. Tymczasem Marian nigdy nie robi drugiego kroku, wygrywa starcia, ale nie konsumuje zwycięstwa. Syndrom Jagiełły: wygrał pod Grunwaldem, nie zdobył Malborka. Przecież wiadomo było, że jak się nie zrobi jednej partii z AWS, to szlag wszystko trafi. Wiadomo było, że ludzie odpowiedzialnością za władzę obciążać będą Krzaklewskiego, chociaż jemu się wydawało, że Buzek wszystko zamortyzuje i że to będzie taka nasza mała tajemnica, kto naprawdę podejmuje decyzje. Marian nie ma wyobraźni długoterminowej. Zamiast tego liczył parytety.

Kiedy powstał AWS, Krzaklewski, doktor informatyk, chwalił się, że stworzył specjalny algorytm. Do komputera wrzucił „10 kryteriów decydujących o sile danej partii. Każde z tych kryteriów miało swój własny współczynnik wagi”. A potem wychodziły udziały, parytety i co tam jeszcze. Publicysta: – Potrafił wsiąść do samochodu, nie potrafił pojechać.

Polityk: – Stopniowo wpadał we własną pułapkę. AWS się kruszył i to nie Buzek najbardziej tracił, tylko właśnie Marian. No i król jest nagi. Spotkałem go parę dni temu. Pogodził się z losem, ale zero samokrytyki, nie wyciągnął żadnych wniosków.

W 1993 r. twierdził w wywiadzie, że hasło „komuno wróć” jest niegroźne, że straszenie komuną to tani chwyt propagandowy liberałów i Unii Demokratycznej. Tę opinię przypomnieli mu Maciej Łętowski i Piotr Zaremba w wywiadzie rzece „Czas na Akcję”, książce opublikowanej przed wyborami w 1997 r. Dziennikarze pytali, czy gdy już doprowadził do obalenia solidarnościowego rządu Suchockiej, Lech Wałęsa rozwiązał parlament, w przyspieszonych wyborach wygrali postkomuniści, a prawica, w tym Solidarność, znalazła się za burtą, czy nie poczuł się wtedy osobiście odpowiedzialny. „Był szok. (...) Ale osobistej odpowiedzialności nie czułem. Chciałem odwołania rządu Suchockiej po to, aby uniknąć takiego właśnie wyniku wyborczego”.

Wiesław Walendziak: – Za pół roku odbędą się wybory na Węgrzech. Centroprawicowy rząd ma 40 proc. poparcia w sondażach. Albo wygra, albo delikatnie przegra. Dlaczego im się udało? Stali przecież przed podobnymi zadaniami i problemami. Trzy lata temu, trzy miesiące po swoich wyborach, a dziewięć miesięcy po naszych przyjechali do Warszawy. Pytali, jakie błędy popełniliśmy, czego powinni unikać. Powiedziałem im, że strasznie ważne jest to, żeby nie było wątpliwości, iż premier jest jednocześnie szefem ruchu politycznego, że władza administracyjna musi być tożsama z polityczną. Nie napinali muskułów, interesowali się realnymi mechanizmami władzy. Kiedy byłem szefem kancelarii, byłem podejrzewany, że ponad miarę staram się wzmacniać pozycję polityczną Buzka, czyli dokładnie to co z Buzkiem jego współpracownicy starają się uczynić od roku.

Według Walendziaka dramatem AWS było zastępowanie realnej rzeczywistości jej wyobrażeniem. Przekonanie, że się jest szefem, to nie to samo, co być realnym szefem. – Marian chciał być zawsze agrafką spinającą wszystkich. W wieczór wyborczy namawiałem go, żeby powiedział: popełniliśmy błędy, teraz będziemy budować jedną partię, nie będzie żadnych parytetów, odzyskamy zdolność do wykonywania zadań. Ale on się cofnął. W marcu tego roku był namawiany, żeby wreszcie stanął na czele ruchu odnowionego prawicy polskiej, został realnym liderem przełamującym parytety, ale on nadal chciał być spinką. Węgierski premier Orban, zanim został premierem, był przez wiele lat czynnym politykiem aktywnym w opozycji, prawica zachowała elementarną ciągłość, a u nas wszystko co cztery lata zaczyna się od zera.

W 1991 r. o schedę po Lechu Wałęsie, który właśnie przeniósł się do Pałacu Prezydenckiego, walczyło w Solidarności kilku znanych działaczy. Wydawało się, że starcie rozstrzygną między sobą legendy opozycji i podziemia stanu wojennego: Bogdan Borusewicz i Lech Kaczyński. Ale Borusewicz był dla wielu delegatów zbyt lewicowy, inni bali się, że Kaczyński zamieni związek w narzędzie dynamicznie wtedy rozwijającego się prawicowego Porozumienia Centrum. W obliczu pata inna legenda Solidarności, Władysław Frasyniuk, wsparł mało znanego kandydata ze Śląska Mariana Krzaklewskiego. Borusewicz przerzucił na niego głosy. Krzaklewski wygrał.

Władysław Frasyniuk: – To był taki przemiły, młody chłopiec, grzeczny. Dopiero później dowiedziałem się, że jest ładnych parę lat starszy ode mnie. Skromniuteńki, mówił, że gdzie mu do innych działaczy, on się w stanie wojennym ledwie dotknął gazetek. (W 1984 r. Krzaklewski przesiedział trzy miesiące w więzieniu za rozwieszanie solidarnościowych plakatów). – Zaimponowało mi, że się nie nadyma, ran nie pokazuje. W górnośląskiej Solidarności nigdy nie mieli mocnego zaplecza intelektualnego, a tu nagle młody doktor, typ eksperta. Poza tym ujęło mnie, że taki zakochany w żonie, troskliwy, ujmujący.

Sympatyczny, porządny, po ludzku przyzwoity, w bezpośrednich kontaktach potrafi być ujmujący – powtarzają wszyscy rozmówcy. Frasyniuk: – Nigdy nie zbudował autorytetu przywódcy, bo chyba go nie miał. Grał układami, nawet ich nie tworzył, tylko się podpinał. Zawsze szedł z falą, zawierał kontrakty, robił to nieprawdopodobnie sprytnie. Byłem pewien, że przegra na następnym zjeździe, a wykiwał wszystkich. W pięć minut potrafił wyczuć większość na sali i stanąć na jej czele. Ma silny kompleks ludzi podziemia, ale jednocześnie żywi do nich szacunek. Raczej mnie unika, ale jeżeli już trafimy na siebie, to zachowuje się nienagannie. Nawet jeśli ostro wyrażałem się o nim publicznie, on nigdy tak nie odpowiadał, reagował ciepło, szukał wspólnej płaszczyzny.


Były współpracownik: – Miał bardzo silny kompleks Wałęsy, mimo że temu wielekroć zaprzeczał. Słynna jest historyjka, jak we Włoszech lekceważył go kelner i Marian zaczął mu tłumaczyć, że należy mu się respekt, bo jest następcą Wałęsy. Ale ma też kompleks Kwaśniewskiego. Przecież chciał powtórzyć jego drogę. Wygrał wybory, został szefem klubu, tak jak Kwaśniewski został szefem komisji konstytucyjnej, tak on chciał zostać szefem komisji spraw zagranicznych. To akurat nie wyszło, ale od 1997 r. miał zakodowane w psychice, że musi zostać prezydentem. Reszta się nie liczyła.

Publicysta: – Zasklepiał się w pragnieniu bycia prezydentem. Narcyz z drobnymi miłościami do jajek, wina i spaghetti, ubrań. Brak głębszych zainteresowań. „Rzeczpospolita” cytowała Lecha Kaczyńskiego: „Mogę tylko powiedzieć, że lubi być piękny”. I anonimowego byłego działacza „S”: „Zakochany w sobie. Patrzy na siebie w lustrze jak kobieta”.

Współpracownik: – Nie rozróżnia spraw zasadniczych od nieistotnych. Koalicja się waliła, a on potrafił się angażować w sprawę trzydziestoosobowej załogi gdzieś na prowincji. To skądinąd piękne z ludzkiego punktu widzenia, ale nie wtedy, kiedy kieruje się 40-milionowym państwem. A on angażował się w sprawy przepustek czy delegacji dla kierowców.

W „Czasie na Akcję” Krzaklewski opowiada, jak ugasił lokalny strajk, a telewizja podała, że to zasługa Wałęsy. „To było takie świństwo telewizji, związane z kampanią wyborczą. Siedzieliśmy z żoną przed telewizorem... Rozpłakałem się jak dziecko, gdy to usłyszałem”. Krzaklewski autoryzował swoją wypowiedź.

Inny były współpracownik: – Jest obsesyjnie podejrzliwy. Szpiegów i agentów widzi wszędzie. Jest właściwie zdany sam na siebie. Nie ufa właściwie nikomu poza rodziną. Jego asystentem jest bratanek. Techniką podejmowania decyzji jest zmęczenie materiału. Jest mistrzem kilkugodzinnych nasiadówek, z których nic nie wynika. Ludzie sobie gadają, mają poczucie, że się z nimi zgadza, że wnoszą coś istotnego. Mogą go nawet krytykować, luz, nie ma sprawy. Myślą, że wpłynęli na niego, a tak naprawdę następuje rozmycie problemu. Kiedy jest problem, Marian rzuca: powołajmy zespół. Kiedy problem wraca, Marian swoje: koledzy, przecież jest zespół.

Obserwator: – Nigdy nie powie ostatniego słowa. W związku z czym nie ma decyzji, nie ma się o co przyczepić. W gruncie rzeczy człowiek podobny do Wałęsy. Wchodzi na salony polityczne i nie potrafi się poruszać.

Dziennikarz: – Na początku miał kredyt u dziennikarzy, ale on nie rozumie mediów, boi się ich. Uważa, że są czerwone albo różowe i sprzysięgły się przeciwko niemu. Przez blisko trzy tygodnie próbowałem się umówić na rozmowę z Marianem Krzaklewskim. Jego asystent nigdy nie powiedział – nie. Oddzwonimy jutro, za 15 minut, przewodniczący wyszedł, leci, jedzie, rozmawia. Po dwóch tygodniach asystent podzielił się wątpliwością, czy nie przygotowuję artykułu na polityczne zamówienie. Nie, nie przygotowuję. To dobrze, tak, oczywiście, oddzwonimy. Za 15 minut.

Marek Kotlarski, były asystent do spraw zagranicznych: – Oddany bliskim, gawędziarz. Nie ma w nim – wbrew powszechnemu wyobrażeniu – zajadłości i zawziętości. To człowiek kompromisu i to też jest jego wada. Ma dużą wiedzę od fizyki po historię sztuki. Kiedykolwiek byliśmy za granicą, zawsze ciągnął do muzeum. Świetny znawca wina, zwłaszcza czerwonego. Strasznie go boli niewdzięczność ludzi, którzy mu wszystko zawdzięczają.

Był czas, że ze względu na charakterystycznie uniesiony podbródek porównywano go z Mussolinim. Na zawsze chyba przylgnęła zaś opinia nieposkromionego pyszałka.

Wiesław Walendziak: – Lubię go. Porządny człowiek, lubi ludzi, fajny ojciec, mąż, przyjaciel. Rzadko tak mówię o ludziach, po ludzku mi go szkoda, że w obiegu publicznym stał się przeciwieństwem samego siebie.

Obserwator: – Kiedyś był bardzo blisko z Pałubickim, mieli narady nawet kilka razy w tygodniu. Sądzę, że wyeliminowanie Mariana to w jakiejś mierze zasługa właśnie Pałubickiego, który pożąda władzy jako szara eminencja. Wcześniej przyczynił się do wyeliminowania Tomaszewskiego.

Piotr Zaremba, zastępca redaktora naczelnego konserwatywnego tygodnika „Nowe Państwo”: – Ma silne poczucie zakorzenienia w tradycji narodowej. Jego przodkowie walczyli w powstaniu listopadowym, styczniowym, ojciec był w AK, więziony po wojnie. Ale o tym wszystkim opowiada w nieco toporny, inżynierski sposób. Pozornie ma bardzo wyraźne poglądy, ale tak naprawdę bardzo selektywne: Kościół, aborcja, związki zawodowe. O niektórych problemach nie ma jednak pojęcia.

Publicysta: – Że go wykolegowali? Sam się wykolegował. Poszedł na całopalenie w kampanii prezydenckiej. A potem ten taniec z AWS, który miał się zreformować, a się rozpadł. To jego polityka, że bez niego nic się nie może udać. Nie można z trzema przeciętnymi facetami – Janiakiem, Rybickim i Szkaradkiem – realizować polityki 40-milionowego kraju. Zgubił go brak wyobraźni, brak inteligencji i nadmiar inteligencji. Ten drugi przejawiał się w spiskowych teoriach, że wszyscy dookoła chcą jego zniknięcia. Aż sobie wywróżył. Że go zdradzili? Jak widzisz, że pijany kierowca jedzie i nie możesz go zmienić, to wysiadasz.

Wiesław Walendziak: – Po spotkaniu z przedstawicielami polskiej prawicy Margaret Thatcher wypowiadała się ostro i niepochlebnie: „Oni nie mają żadnych poglądów. Zgadzają się ze mną we wszystkim. Jedyny Krzaklewski się nie zgadza, bo ma jakieś poglądy”.

Obserwator: – Po spotkaniu z prezydentem Portugalii opowiadał, jak to tłumaczył rozmówcy potrzebę budowania w Polsce autostrad. Tak jakby tamten nie wiedział. Gdy innym razem rozmowa zeszła na potrzebę zaostrzenia prawa karnego, rzucił: a tak, pan Wierchowicz coś mi mówił, że chodzi o odpowiedzialność dziennikarzy (Wierchowicz mówił o ustawie o dostępie do tajemnicy państwowej). Czasami mam wrażenie, że ma kompletną sieczkę w głowie. Nie tak jak Kaczyńscy czy Miller, którzy mają pogląd na wszystko. Szczegóły kryją mu syntezę. Budżet czy etat dla nowej sekretarki w klubie mogą mieć dla niego równorzędne znaczenie. I wszystko chce załatwiać osobiście, nie umie oddelegować decyzji na niższy szczebel. Ma obsesję na punkcie wyciekania informacji. Bywały prezydia klubu, których znaczna część poświęcona była temu, w jaki sposób doszło do przecieku, a nie treści tego, co wyciekło.

Piotr Zaremba: – Mam wrażenie, że wbrew stereotypowi nie jest zachłanny na władzę, że on się raczej władzy boi, że nawet z pewną ulgą tej władzy się wyzbył. Co innego w związku, w AWS było trudniej, trafił na ostrzejszych zawodników, usztywnił się. Nigdy jednak nie był brutalny w stosunku do ludzi. Niepozbierany, nie sposób się z nim umówić. W czasie rozmowy będzie się uśmiechał, ale brak jest głębszego kontaktu, tak jest nastawiony na siebie, na monologowanie. To nie jest kwestia wysokiego mniemania o sobie.

Władysław Frasyniuk: – Jak mu zaczęli rozrabiać w obozie, trzeba było uderzyć w stół. Ale on chce się podobać wszystkim. Bez przerwy musiał zasypywać rowy. Zasuwał od grupy do grupy jak w socjalizmie facet z taczką, której nikt nie miał czasu ładować. On tak naprawdę w środku jest miękkim i dobrym człowiekiem.

Obserwator: – On naprawdę przejmuje się społeczną nauką Kościoła i chce, żeby Polska była pięknym krajem. Tyle że nie ma żadnej odpowiedzi, jak to zrobić.

Wiesław Walendziak: – Trzeba mu oddać, że krył reformy rządu. Przez cztery lata Solidarność nie zrobiła żadnej większej zadymy. A że się skończyło, jak skończyło? Nawiązując do jego terminologii ujmę to tak: łącząc nurty, zrównoważył potencjały, uruchomił dużą energię potencjalną, ale nie zamienił jej na kinetyczną. Wszyscy zakrzepli na poziomie energii potencjalnej, no i to musiało rozsadzić każde ciało.

Dokumentacja: Justyna Kapecka, Iwona Kochanowska
  

  • Marian Krzaklewski – ur. 23.08.1950 r. w Kolbuszowej k. Rzeszowa; absolwent Wydz. Informatyki Politechniki Śląskiej. 1976–1984 – praca w gliwickiej placówce PAN. 1980–1981 – działacz NSZZ Solidarność m.in. jako organizator i wiceprzewodniczący Krajowego Komitetu Porozumiewawczego PAN na Górnym Śląsku. 1982 –1989 – w strukturach śląskiej „S”; redaguje regionalne pisma podziemne; od 1986 r. szef kolportażu i poligrafii. 1984 – aresztowany na kilka miesięcy i zwolniony z PAN.1985 – zatrudniony na Politechnice Śląskiej bez prawa prowadzenia zajęć dydaktycznych; doktorat w dziedzinie komputeryzacji procesów przemysłowych; od 1988 r. adiunkt. 1989, luty – członek Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. 1990, kwiecień – we władzach krajowych „S” jako członek Prezydium KK odpowiedzialny za sekcje branżowe.1991, luty – wybrany na przewodniczącego NSZZ „S” (51 proc. głosów). 1992, czerwiec – ponownie obejmuje szefostwo NSZZ „S” z 67-proc. poparciem. 1995, czerwiec – wybrany przewodniczącym na kolejną kadencję z 80-proc. poparciem. 1996, czerwiec – z inicjatywy „S” powołana zostaje AWS jako platforma porozumienia prawicy przed wyborami parlamentarnymi; Krzaklewski zostaje „z urzędu” przewodniczącym Rady Krajowej AWS. 1996 – tytuły: Człowieka Roku (dziennika „Życie”), Homo Popularis, Małopolanina Roku. 1997, wrzesień – zwycięstwo wyborcze AWS (33,8 proc.); wbrew oczekiwaniom odmawia objęcia stanowiska premiera, zostając przewodniczącym Klubu Parlamentarnego AWS, grudzień – Krzaklewski liderem nowo powstałej partii – Ruch Społeczny AWS, pomyślanej jako reprezentacja „S” w Akcji; laureat Nagrody Kisiela i Człowiek Roku tygodnika „Wprost”. 1998, wrzesień – wybrany po raz czwarty na szefa „S” – 80 proc. poparcia. 1999, styczeń – I zjazd RS AWS: Buzek nowym liderem partii – Krzaklewski honorowym przewodniczącym, lipiec – kryzys przywództwa; Rada Krajowa ustala nowy podział głosów w AWS, Krzaklewski wybrany na przewodniczącego. 2000, czerwiec – kryzys rządowy; AWS zgłasza kandydaturę Krzaklewskiego na premiera – UW opuszcza koalicję, październik – przegrana w wyborach prezydenckich (3 miejsce – 15,6 proc.), grudzień – XIII zjazd „S”: w toku burzliwych obrad Krzaklewski definitywnie rezygnuje z kierowania AWS; Nowe porozumienie AWS: przewodniczącym Buzek. 2001, maj – Komisja Krajowa „S” decyduje o wycofaniu związku z AWS.

  • Słowa i słówka przewodniczącego
  • • W pierwszych dniach września (1980) Michnik przyjechał na politechnikę (gliwicką). Wtedy nam trochę podpadł. Była już wyraźna różnica poglądów między naszą opcją personalistyczną i niepodległościową, a jego lewicową, laicką. („Czas na Akcję”, Marian Krzaklewski w rozmowie z Maciejem Łętowskim i Piotrem Zarembą, Warszawa 1997).

    • (O przyjęciu do Krajowej Komisji Wykonawczej Solidarności w 1989 roku). A Wałęsa zamknął sprawę: – Głosujemy „za”, Krzaklewski na pewno będzie się paniom podobał. (ibidem)

    • Solidarność, jeżeli nie będzie przywiązana do wiary, do systemu wartości, który z wiary wynika, nie będzie Solidarnością. To jest taka wielka tajemnica naszego Związku. Jego szefem nie musi być katolicki dewot, ale człowiek jednoznaczny. W tym jest coś metafizycznego. (ibidem)

    • W całym Związku demokracji jest więcej niż w innych instytucjach. Może więcej, niż w całej Europie. Wszystko jest weryfikowane od dołu w górę. Po prostu większość zgadza się ze mną. (ibidem)

    • Przegraliśmy wybory prezydenckie, bo obóz postsolidarnościowy był podzielony. Ale ta klęska może być początkiem naszego sukcesu. („Gazeta Wyborcza”. 9.01.1996)

    • Trudniej jest obalić pół litra niż obalić rząd. („Wprost”, 29.12.1996)

    • Solidarność jest jak nasionko, które na pustyni Gobi sobie egzystuje zakopane w piachu, ale w sytuacji szczególnych okoliczności ożywia się i tworzy las. Teraz są szczególne okoliczności. („Rzeczpospolita”, 27.03.97)

    • (O powstaniu AWS). W pewnym sensie czuję się ojcem tego, co się stało, bo dziecko, które wpadło do przerębli, wyciągnąłem za włosy, teraz żyje i ma się dobrze. (ibidem)

    • (Na zarzut Jacka Kurskiego). Określenie „rozlazła baba” zupełnie do mnie nie pasuje. (ibidem)

    • Nigdy nie byłem, nie jestem i nie będę dyktatorem! Ale silną ręką muszę trzymać Akcję Wyborczą Solidarność. (...) Stereotyp duce w moim przypadku to bzdura! („Gazeta Poznańska”, 19–20.04.1997)

    • Z reformami jest tak jak z kuracją antybiotykową. Nie można brać antybiotyku raz i przez jeden dzień. Trzeba zażywać go dłuższy czas i do końca. Trzeba wytrzymać pierwsze pół roku i skutki uboczne – sensacje żołądkowe, gorączkę. Potem organizm zdrowieje. („Ekspres Bydgoski”, 18–20.12.1998)

    • Naszym osiągnięciom w naprawianiu systemu towarzyszy olbrzymia sfora psów, które nie tylko ujadają, ale i starają się gryźć w łydki. („Ekspres Bydgoski”, 18–20.12.1998)

    • Nie jestem superpremierem, ale po prostu, jako szef AWS, nadzoruję rząd w imieniu większości parlamentarnej, która ten gabinet wyłoniła. („Dziennik Bałtycki”, 21.01.1999)

    • Z punktu widzenia interesu politycznego ruchu solidarnościowego byłem skazany na kandydowanie i odniosę sukces – wygram wybory prezydenckie albo co najmniej zjednoczę i umocnię AWS przed parlamentarnymi. („Gazeta Polska”, 19.04.2000)

    • Bardzo mocno wsparłem ideę telewizji dla ludzi – Telewizji Familijnej. To bardzo duży sukces... poza wszystkim będzie to dobry biznes. („Gazeta Polska”, 19.04.2000)

    • Statut AWS (...) zawiera mechanizm, który kończy każdą decyzję. Jest to tzw. układ konkluzywny – posiada mechanizm, który nie zostawia Akcji Wyborczej Solidarność bez podjęcia decyzji. (Radio Zet, kwiecień 2000)

    • Gdybym to ja kandydował przeciw Kwaśniewskiemu, odebrałbym mu głosy tych pań, które opowiadały się za nim ze względu na urodę. (Cytowane w dodatku „Ludzie” dziennika „Życie”, 26 maja 2000)

    • (O rządzie mniejszościowym J. Buzka). Atutem tego rządu będzie funkcjonowanie bez obciążeń utarczkami o bieżące rozwiązania. („Gazeta Polska”, 14.06.2000)

    • Kłótnie zaszkodziły nam bardziej niż błędy przy wprowadzaniu reform. Chociaż jest jeszcze szansa, żeby ugrupowania antykomunistyczne uzyskały w wyborach większość głosów. („Nowiny”, 2.07.2001)

    •...w tej chwili już mnie nic specjalnie nie dziwi – jeśli chodzi o tę całą otoczkę tej sytuacji (budżetu). (Salon polityczny Trójki, 23.08.2001)

   
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną