Pierwsza próba, choć obiecująca, zakończyła się niepełnym sukcesem. Po przegranych z Lechem Wałęsą wyborach prezydenckich i klęsce założonej przez siebie Partii X Stan wyjechał z kraju, rozwiódł się, ożenił i zapadł w polityczny sen. Ale spał czujnie, wybudził się niedawno i, jak powiada, zrobiło mu się żal. Nie siebie (w końcu ma własny biznes, pieniądze i kolejną młodą żonę), ale ludzi w kraju, którzy cierpią, jak cierpieli, i to go boli.
Człowiek z wężami
Stan (rocznik 1948), z wykształcenia technik elektronik, w 1970 r. wyemigrował do Kanady. W 1981 r. kierowany chęcią zgłębienia świata duchowego Indian dotarł do odległych zakątków Amazonii, w mieście Iquitos stworzył małe finansowe imperium, lokalną telewizję kablową i poślubił Graciellę – miejscową piękność. Zbliżył się także do amazońskiego plemienia Jivaro, które, jak powiada, nauczyło go „jak przy pomocy myśli wkraczać w Czwarty Wymiar”, m.in. dzięki rytualnemu spożyciu ayahuasca, halucynogennego napoju ze zmacerowanych kawałków liany, generującego ciekawe wizje, którym – zdaniem znawców – towarzyszą gwałtowne wymioty, defekacja i niemożność utrzymania moczu.
Stana wciągnął prymitywizm, uległ fascynacji dżunglą, którą uczynił instrumentem głębszych wtajemniczeń w Czwarty Wymiar. Dogłębnie oczyszczony wewnętrznie opuścił Amazonię i w 1990 r. przybył do kraju, gdzie, jak powiedział, ujrzał „straszliwe spustoszenie poczynione przez komunizm, który pozostawił w spadku wiele ofiar, a wściekły kapitalizm dołożył nowych”. Według jego wstępnych wyliczeń budżet kraju zmniejszył się aż o 258 proc., co, jak łatwo się domyślić, było liczbą porażającą.
W tej sytuacji Stan postanowił zostać kandydatem na prezydenta.