Zbigniew Wassermann powinien gorzko pożałować chwili, gdy po otrzymaniu listu od 75-letniej Wandy Gąsior, teściowej wykonawcy jego willi, polecił swemu adwokatowi założyć jej sprawę sądową. Dziś, gdy były prokurator i poseł PiS został w nowym rządzie koordynatorem ds. służb specjalnych, ceremonia nominacji miesza się w pamięci widzów z historią wanny z jacuzzi, której użycie miało zagrozić zdrowiu i życiu ministra oraz jego rodziny. I nie ma znaczenia, że willę zdaniem rzeczoznawców wykonano źle. W ludzkiej pamięci Wassermann zawsze już kojarzyć się będzie z wanną. Jak Janusz Pałubicki ze swetrem, a Konstanty Miodowicz z Anną Jarucką. – Wiem, że z politycznego punktu widzenia to się nie mogło opłacać. Ale wyznaję zasadę zwalczania oszustw i niesprawiedliwości. Nie mogę powiedzieć, że się nic nie stało. Czy godność moją i mojej rodziny można przehandlować na interes polityczny? – tłumaczy spokojnie. Jeszcze kilka dni temu, gdy o tę sprawę spytała go w TVN Justyna Pochanke, wybuchnął. Z poczuciem zagrożenia mówił o dzieciach, które mogły zginąć. Po tej rozmowie Andrzej Celiński na łamach „Przeglądu” nazwał jego wypowiedź „bredniami chorego człowieka”. W kilka dni później minister, najwyraźniej już rozluźniony po emocjach ostatnich dni, w gabinecie, w którym przed zaprzysiężeniem urzędował premier Marcinkiewicz, jest spokojny, zrównoważony, sympatyczny. Ani śladu zaciekłości. Która twarz Wassermanna jest prawdziwa? I dlaczego w jego rodzinnym Krakowie trudno namówić jego dawnych kolegów – prokuratorów, adwokatów – na opowieść o ministrze?
Był dzieckiem z kolejarskiej rodziny, prokuratorem, który przeszedł przez mroki stanu wojennego, członkiem komisji weryfikującej byłych funkcjonariuszy SB.
Polityka
46.2005
(2530) z dnia 19.11.2005;
kraj;
s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Maski Wassermanna"
Reklama