Sądziłem, że odetchnę od polityki, sięgając po IV tom „Dziennika 1967–1978”, wielkiego pisarza węgierskiego Sandora Maraia, który ukazał się niedawno w przekładzie Teresy Worowskiej. Ale gdzie tam! Mimo że autor (urodzony w 1900 r.) pisał ten tom jako starszy pan z dala od ojczyzny, polityka powraca na niemal każdej stronicy.
Dylemat emigranta, który wyjechał z Węgier w 1948 r. (ale z języka węgierskiego nie wyjechał nigdy). Po latach uzasadnia swoją decyzję. „Naród wie, że pisarz, który pozostaje w ojczyźnie i żyje w tyranii, jest jak oswojona papuga z podciętym językiem, wyuczony brzuchomówca powtarzający zalecenia aktualnej komunistycznej taktyki literackiej”.