Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak poznałem zwykłego człowieka

W branży piar obowiązuje zasada: im mniejszy bank, tym bardziej wiarygodny prezes.

Ozdobą konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie było wystąpienie przeciętnych mieszkańców Otwocka, państwa Magdy i Roberta Piskorzów. Jedna kobieta, jeden mężczyzna, pięcioro dzieci, trwały związek – czyli model ulubiony, ale niepraktykowany przez prezesa. Wybór pana Piskorza, wiceprezesa (niewielkiego, trzeba przyznać) banku, był chytrym posunięciem. Co innego gdyby jako przeciętną rodzinę zaprezentowano państwa Morawieckich, którzy – podobnie jak państwo Piskorzowie – z entuzjazmem mówiliby o zaletach „dobrej zmiany”, ale byliby mniej wiarygodni, gdyż bardziej bogaci. W branży piar obowiązuje bowiem zasada: im mniejszy bank, tym bardziej wiarygodny prezes. Wystąpienie prezesa Czarneckiego albo Glapińskiego miałoby znikomą wiarygodność. Zasada ta była już znana w propagandzie ZSRR.

W latach 70., w ramach braterskiej współpracy i wymiany doświadczeń, gościliśmy w POLITYCE przez tydzień dziennikarza radzieckiego. Po roku czy dwóch, w ramach rewanżu, zostałem wysłany do Moskwy ja, ponieważ znałem język rosyjski. (Tu dygresja: wkrótce po tym, jak kilka dni temu napastnicy pobili studentów izraelskich w Warszawie, na jednym z portali można było przeczytać, iż mówili „w języku palestyńskim”. Koniec dygresji). Gospodarze nie ufali widocznie mojej znajomości języka, gdyż przydzielili mi tłumacza i anioła stróża w jednej osobie. Nazwijmy go Sierioża (imię zmienione).

Atrakcją pobytu była wizyta w Wilnie, które przez wiele lat było zamknięte dla polskich dziennikarzy. Ja chciałem lecieć z Moskwy samolotem, Sierioża nalegał na pociąg. Zastanawiałem się, czy obawiał się, że z samolotu za dużo zobaczę, czy też były inne powody. W końcu spotkaliśmy się na dworcu i trafiliśmy do naszej kuszetki w pociągu. – Czy możesz spać na górnym łóżku? – zapytał nie wiadomo dlaczego. Sądziłem, że protokół kolejowy przewiduje, iż gość śpi na dole, a osoba towarzysząca drapie się na górę, ale nie warto było kruszyć kopii.

Następnie Sierioża zamówił u konduktorki „dwa czaja”. Tak jak w hotelu na każdym piętrze dyżurowała legendarna „etażnaja”, tak w każdym wagonie sypialnym była konduktorka. Kiedy przyniosła herbaty i wyszła z przedziału, Sierioża (nie pytając mnie o zdanie, gdyż uznał, że to, co robi, jest oczywiste), wylał obie herbaty do umywalki i w ten sposób staliśmy się właścicielami dwóch szklanek. Teoretycznie moglibyśmy poprosić o dwie szklanki, ale konduktorka mogłaby poczuć się urażona tak banalną prośbą, skierowaną bądź co bądź do kierowniczki wagonu.

Natenczas Sierioża sięgnął po plastikową torbę na zakupy i zaczął z niej wyciągać składniki do popularnego cocktailu „gin&tonic”. Rolę ginu pełniła jałowcówka. W roli toniku wystąpiła bułgarska marynata. Inne niezbędne w takich okolicznościach składniki, czyli limonka (ewentualnie cytryna), znajdowały się daleko za żelazną kurtyną, a o lodzie nikt nawet nie myślał. Następnie z otchłani swojej torby Sierioża wyciągnął kawałek mortadeli słusznych rozmiarów oraz (co ważne!) nóż, co wskazywało, że mam do czynienia z doświadczonym podróżnikiem. Kiedy zasiedliśmy na dolnym łóżku celem rozpoczęcia biesiady, zrozumiałem, dlaczego opiekun nie chciał lecieć samolotem i przewidział dla mnie górne łóżko.

Nazajutrz rano spotkaliśmy się na śniadaniu w hotelowej kawiarni, gdzie – ku mojemu zdumieniu – Sierioża zamówił tylko kieliszek białego wina. I tak było codziennie. Na szczęście ja mogłem spożyć bardziej konwencjonalne śniadanie, po czym Sierioża przedstawił mi plan pierwszego dnia mojego pobytu w stolicy Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Przed południem wizyta w redakcji polskojęzycznej gazety „Czerwony Sztandar”, po południu wizyta w fabryce cenionych w ZSRR mebli litewskich. Potem czas wolny, zwiedzanie miasta. I tu sensacja: wszystko to wykonuję sam, bez opiekuna, który nie będzie mi towarzyszył, gdyż ma serdecznie dosyć pokazywania fabryk i darzy mnie zaufaniem, wszak jesteśmy „druzja”.

Nazajutrz rano, przy kieliszku białego wina, wyciągnął program wizyty i jął mnie odpytywać z wczorajszego urobku. „W redakcji byłeś? – Byłem”. Postawił ptaszka w programie, po czym zapytał: „Fabryka mebli? – Konieczno – odpowiedziałem. – Na placu Katedralnym byłeś? – Byłem. – No, to program na dzisiaj. Uniwersytet i Instytut Akademii Nauk. Spotkamy się rano”. Trzeciego dnia przy śniadaniu zbuntowałem się. „Słuchaj, Sierioża, ja już mam dość tych fabryk i instytutów, chciałbym poznać ludzi, zobaczyć, jak żyją zwyczajni ludzie!”.

„Aaa, zwyczajni ludzie” – powiedział, przeciągając się z zadowoleniem i wcale nie wpadając w panikę. „Mamy!” – dodał z nieukrywaną satysfakcją. „Dzisiaj wieczorem idziemy na kolację do zwyczajnych ludzi” – powiedział. Wieczorem, z przygotowanym na taką okoliczność torcikiem wedlowskim, udaliśmy się z wizytą. Tym razem Sierioża mi towarzyszył. Dwa albo trzy pokoje w nowym budownictwie. Gospodarze, około pięćdziesiątki, przemili. Jeden mężczyzna, jedna kobieta, jeden syn (czasowo w wojsku), trwały związek. Przy kolacji (niezapomniane ogórki małosolne, które gospodyni przyniosła z piwnicy), dowiaduję się, że gospodarz jest co prawda zwykłym człowiekiem, wręcz murarzem, ale murarzem niezwykłym, który wszystkie swoje urlopy od ponad dwudziestu lat spędza w Moskwie, pracując przy konserwacji muru kremlowskiego. Na dowód czego otrzymuję do przejrzenia album wycinków z gazet na temat naszego „przeciętnego człowieka”, jego fotografii i dyplomów. Tak oto zwyczajny człowiek, litewski „pan Piskorz” z PiS, znalazł się w programie wizyty bratniego dziennikarza.

Wizyta była bardzo sympatyczna. W miarę jak się rozkręcała, gospodarze opowiadali mi o swoim synu, który urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. W wojsku, gdzie obecnie przebywa, wyszedł cało z dachowania… czołgiem. „Obiecałem mu, że jak wróci, to kupię mu samochód, a na razie czeka na niego prezent”. Tu nasz gospodarz wyjął z szafy pudełko, a w nim para nowiutkich półbutów. Dobre, mówi, importowane, jugosłowiańskie. Patrzał z dumą na swoją zdobycz, a zagraniczny dziennikarz nie ukrywał wzruszenia, że tak oto poznał zwykłego człowieka.

Polityka 38.2019 (3228) z dnia 17.09.2019; Felietony; s. 103
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną