Ozdobą konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Lublinie było wystąpienie przeciętnych mieszkańców Otwocka, państwa Magdy i Roberta Piskorzów. Jedna kobieta, jeden mężczyzna, pięcioro dzieci, trwały związek – czyli model ulubiony, ale niepraktykowany przez prezesa. Wybór pana Piskorza, wiceprezesa (niewielkiego, trzeba przyznać) banku, był chytrym posunięciem. Co innego gdyby jako przeciętną rodzinę zaprezentowano państwa Morawieckich, którzy – podobnie jak państwo Piskorzowie – z entuzjazmem mówiliby o zaletach „dobrej zmiany”, ale byliby mniej wiarygodni, gdyż bardziej bogaci. W branży piar obowiązuje bowiem zasada: im mniejszy bank, tym bardziej wiarygodny prezes. Wystąpienie prezesa Czarneckiego albo Glapińskiego miałoby znikomą wiarygodność. Zasada ta była już znana w propagandzie ZSRR.
W latach 70., w ramach braterskiej współpracy i wymiany doświadczeń, gościliśmy w POLITYCE przez tydzień dziennikarza radzieckiego. Po roku czy dwóch, w ramach rewanżu, zostałem wysłany do Moskwy ja, ponieważ znałem język rosyjski. (Tu dygresja: wkrótce po tym, jak kilka dni temu napastnicy pobili studentów izraelskich w Warszawie, na jednym z portali można było przeczytać, iż mówili „w języku palestyńskim”. Koniec dygresji). Gospodarze nie ufali widocznie mojej znajomości języka, gdyż przydzielili mi tłumacza i anioła stróża w jednej osobie. Nazwijmy go Sierioża (imię zmienione).
Atrakcją pobytu była wizyta w Wilnie, które przez wiele lat było zamknięte dla polskich dziennikarzy. Ja chciałem lecieć z Moskwy samolotem, Sierioża nalegał na pociąg. Zastanawiałem się, czy obawiał się, że z samolotu za dużo zobaczę, czy też były inne powody. W końcu spotkaliśmy się na dworcu i trafiliśmy do naszej kuszetki w pociągu. – Czy możesz spać na górnym łóżku?