Tym razem stawka wyborów parlamentarnych jest wyjątkowo wysoka. Jest nią ustrój Polski. Po czterech latach rządów „dobrej zmiany” żyjemy w ustroju hybrydowym, gdzieś pomiędzy demokracją a autorytaryzmem. Konstytucja jest traktowana przez rządzących wybiórczo. Większość jej artykułów obowiązuje, ale niektóre – i to bardzo ważne – zostały złamane. Odbywają się wolne wybory, działa samorząd terytorialny, organizacje pozarządowe i wiele mediów jest nadal niezależnych. Nie mamy już jednak niezależnego sądownictwa konstytucyjnego i trwa ofensywa władzy politycznej, zmierzająca do podporządkowania sobie sądów i sędziów. Prokuratura oraz służby specjalne zostały całkowicie upolitycznione i tam, gdzie wchodzą w grę interesy rządzących, działają całkowicie stronniczo. Media publiczne już nie istnieją. Przeobraziły się w machinę propagandową obozu władzy.
Tak jest teraz, a jak będzie, jeśli PiS będzie dalej rządziło? Plan ustrojowy przywódcy partii rządzącej jest oczywisty i nie jest ukrywany. Polska ma być państwem scentralizowanym, w którym główny ośrodek władzy politycznej – wcale niekoniecznie usytuowany zgodnie z zapisami konstytucji – zdecydowanie dominuje nad innymi władzami i społeczeństwem. Uzyskanie po raz drugi demokratycznego mandatu w wyborach pozwoliłoby partii rządzącej kontynuować ustrojową rewolucję. Wzmocniłoby jej poczucie siły i rozzuchwaliło w podejmowaniu działań niezgodnych z konstytucją.
Nie podejmę się odpowiedzi na pytanie, jak w szczegółach będzie wyglądała Polska po następnej fazie rządów PiS. Nie mam jednak wątpliwości, że wolności w naszym kraju będzie mniej niż obecnie, a jednostka – słabsza i bardziej bezradna, gdy wejdzie w konflikt z władzą. Jako naród jesteśmy dzisiaj bardzo podzieleni i skłóceni.