Kraj

Przyjdzie koza

Ostatnio słyszałem wypowiedź pewnego dygnitarza, że „zasadniczo w służbach nie ma już postkomunistów”. Jeżeli tak, to wszystko robią nasze bęcwały.

Drogi Faryzeuszu! Może jesteś zaskoczony, że nadaję Ci takie imię, ale Faryzeusze – podobnie jak my, którzy rządzimy dzisiaj – wywodzili się raczej z warstw niższych, a mimo to byli biegli w piśmie i dawali sobie radę w Judei. Dlatego i my wygraliśmy! Hurra! Nie masz pojęcia, jak się raduję. Skończy się moja męka. Zesłanie mnie na bezpłatny „urlop” zaledwie kilka tygodni przed wyborami, kiedy każda para rąk potrzebna była na pokładzie, okazało się dla mnie katorgą.

Nie jestem przyzwyczajony do siedzenia z założonymi rękami. Zawsze, dzięki zaufaniu (i ośmielam się sądzić – uznaniu) kierownictwa Partii i Rządu, miałem huk roboty. Szef służby celnej, szef Krajowej Administracji Skarbowej, którą przecież do diabła budowałem od podstaw, wiceminister finansów, w czasie kiedy trzeba było wyrywać komunistom i tuskoidom z gardeł miliardy nieściągniętych podatków, które rozkradli, dalej minister finansów, który przygotował pierwszy od 30 lat zrównoważony budżet, wreszcie prezes Najwyższej Izby Kontroli, którą zacząłem sprzątać jak stajnię Kwiatkowskiego – wszystko to nie zostawiało miejsca na odpoczynek, na zajęcie się sprawami prywatnymi.

Prowadząc bezkompromisową walkę z mafią vatowską, ja i moja rodzina ryzykowaliśmy głową. Spuszczono na mnie całą sforę: Bejda z CBA, Pogonowski (ABW) i Mariusz Kamiński – koordynator wszystkiego ze wszystkim. Podobno nasi ludzie, a miesiącami węszą, węszą i wywęszyć nie mogą. Wiesz dlaczego – bo tam nic nie ma! Mogą mi węszyć, gdzie chcą i co chcą. Z próżnego i Salomon nie wywącha.

Trzymają mnie na urlopie, ponieważ boją się, że zacznę śpiewać. Mało kto wie tyle co prezes NIK, a zwolnić mnie nie mogą przez sześć lat. Tak jak Glapińskiego. Jesteśmy najbardziej zaufani, nietykalni.

Polityka 42.2019 (3232) z dnia 15.10.2019; Felietony; s. 88
Reklama