No i zupa święcona się wylała. Jak bowiem nazwać inaczej to, co działo się w kościele w Bełchatowie, gdzie księża – niestety, czynnie dopingowani przez wiernych – ganiali 13-latka. Zagnali go w końcu do zakrystii. Chłopak podczas komunii, zamiast połknąć hostię, schował ją do kieszeni. Słudzy boży wezwali nawet policję, uznając, że doszło do publicznego znieważenia ciała Chrystusa. Sprawa zrobiła się głośna, i słusznie. Już pół tysiąca lat temu pisarz Mikołaj Rej bronił swojego kolegi po fachu Erazma Otwinowskiego. Przed sądem sejmowym go bronił, gdy ten zwolennik reformacji i kalwinista podczas procesji Bożego Ciała wyrwał katolickiemu księdzu z ręki monstrancję. Potłukł ją i podeptał, krzycząc: „Bóg jest w niebie, a nie w tej puszce”. Chryja w Lublinie zrobiła się niesłychana: zbezczeszczono hostię, ciało Zbawiciela. Sąd skazał Otwinowskiego na karę pieniężną – szeląg na nowe szkiełko do monstrancji i na szczyptę mąki.
Mądry to był sąd, który nie podlegał żadnym ówczesnym Głódziom, Rydzykom i Jędraszewskim. Dziś Kościół katolicki w Polsce na naszych oczach więdnie od własnych grzechów. Zamiast wziąć za nie odpowiedzialność, oczyścić się – wśród ludzi Bogu ducha winnych szuka coraz to nowych wrogów. W Bełchatowie znalazł właśnie chłopca. Tylko czekać, aż państwowi funkcjonariusze, wzmacniani przez działaczy ORMO (Opieka Religijna Mieszkańców Osiedli), wzywani będą przez księży do źle ugotowanego jajka w wielkanocnym koszyczku. Monitoring we wszystkich kościelnych ławkach stanie się obowiązkowy – łatwiej wtedy wyłowić tych, którzy przeżegnali się od niechcenia. A w konfesjonałach każda spowiedź będzie nagrywana. Cyfrowe nośniki grzechów znajdą się w specjalnych sejfach, aby księża mogli podwójnie chronić tajemnicę spowiedzi.