Jak przewidzieliśmy tydzień temu, PiS w okresie kampanii prezydenckiej postawił na pojęcie „normalności”. W exposé premiera Morawieckiego powtórzyło się ono kilkadziesiąt razy. Część komentatorów (tych samych co zawsze, teoretycznie niepisowskich) zachwyciło się, twierdząc, że premier zmierza ku politycznemu centrum. Jeden z nich w „300polityce” napisał „(…) premier rozwijając swą »teorię normalności«, trafia w sentyment większości”, i jeszcze: „Morawiecki proponuje normalność jako alternatywę dla skrajności w nowym Sejmie”. Należy więc rozumieć, że z jednej strony ma być skrajna Konfederacja, z drugiej genderowa lewica i „totalna” Platforma, a w środku spokojny, umiarkowany, innowacyjny PiS. Dziennikarz „Rzeczpospolitej” pisze natomiast, że ostatnie nominacje do Trybunału Konstytucyjnego nie mają nic wspólnego z rządem. Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie wyglądało na szczere poglądy.
Tu dodajmy, że Morawiecki maszeruje dziarsko ku centrum z Banasiem w NIK, z Pawłowicz i Piotrowiczem w TK, z Kurskim w TVP, z Macierewiczem kończącym właśnie raport o zamachu pod Smoleńskiem (okazało się w końcu, że ładunek wybuchowy był umieszczony w drzwiach, a nie na skrzydle), ze świeżym wyrokiem TSUE i zarazem twardą zapowiedzią kontynuowania „reformy sądownictwa”, ze szkołami bez edukacji seksualnej oraz spodziewanym zaostrzeniem ustawy aborcyjnej.
Taki to ma być ten nowy „centryzm” i „normalność” PiS, na które Morawiecki chce łowić dla partii sympatyków i budować z nich nową klasę średnią. Na razie złowił część dziennikarzy, którzy życzliwie odsączają go z ustrojowej doktryny PiS, aby móc się nim szczerze cieszyć, choć premier bił brawo (równie gorliwie jak Kaczyński) przy przedstawianiu w Sejmie kandydatur Piotrowicza i Pawłowicz do TK.