Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Śmierć Poulidora

Nad Wisłą, żeby chodzić w chwale, trzeba być albo zwycięzcą, albo skończonym nieudacznikiem.

W środę, 13 listopada 2019 r., w maleńkiej wsi Saint-Léonard-de-Noblat w departamencie Haute-Vienne w środkowej Francji zmarł Raymond Poulidor, według wszelkich sondaży najpopularniejszy sportowiec w dziejach Republiki. Był kolarzem wielkiego kalibru, pochwalić się mógł licznymi sukcesami. Miał jednak pecha. Szczyty kariery przeżywać mu było dane w czasach, gdy na szosach królowali najpierw Eddy Merckx, później Jacques Anquetil. Niezwyciężeni. Pozostawało mu tylko miejsce „wiecznie drugiego”. Znalazło to nawet odbicie w potocznym języku, ponieważ mówi się na przykład „poulidor Prix de Medicis” – to taki, co wielokrotnie typowany był do tej najbardziej prestiżowej francuskiej nagrody literackiej, ale ostatecznie nigdy jej nie dostał. Poulidor polityki francuskiej to z kolei François Bayrou – parokrotny kandydat na prezydenta Republiki, zawsze w czołówce, nigdy w Pałacu Elizejskim.

Jednak przecież w przypadku Raymonda Poulidora nigdy nic nie było zawczasu wiadomo... Raz po raz toczył homeryckie boje z Anquetilem na alpejskich podjazdach, raz po raz witał się z gąską. Zawsze na próżno, ale za rok wracał znowu. Przed nim niekwestionowanym bohaterem narodowym był bokser Michel Cerdan, który wprawdzie, broniąc tytułu mistrza świata wagi średniej, przegrał z „Jakem” LaMottą, ale dotrwał do dziesiątej rundy, walcząc z uszkodzoną ręką. Legendę Cerdana podbudowała jednak tragiczna śmierć w katastrofie lotniczej, a przede wszystkim romans z Edith Piaf. W biografii Poulidora nie było jednak niczego, w czym można byłoby znaleźć materiał do opery mydlanej. Był z pochodzenia chłopem, skończywszy karierę wrócił na wieś, gdzie miał swoją ulubioną knajpę Le Miauletou, słynącą ze znakomitego móżdzku cielęcego.

W wyborach parlamentarnych 1956 r.

Polityka 48.2019 (3238) z dnia 26.11.2019; Felietony; s. 96
Reklama