Widać dziś, jak marnowane są polskie szanse na pogłębienie modernizacji, poprawę pozycji kraju na świecie i współkształtowanie sytuacji na Wschodzie. To efekt politycznej potrzeby podkreślania różnic, walki nie z problemami, ale z przeciwnikiem politycznym, ale też walki o głosy. Z tego względu nie są podejmowane trudne wyzwania, takie jak reforma służby zdrowia czy systemu emerytalnego. W tych dziedzinach odnotowaliśmy regres, cofnęliśmy się z powodów wyborczych, z oczywistą stratą dla obywateli.
Z powodu zacietrzewienia politycznego i chęci pokazania odrębności za wszelką cenę marnujemy także pozycję Polski w Unii Europejskiej. Schodzimy z drogi pojednania, będącej fundamentem wielu rządów III RP, zarówno w relacjach z Niemcami, jak i z Ukrainą, a to oznacza stratę, jeśli chodzi o polskie bezpieczeństwo.
Jako prezydent starałem się być wierny zasadzie, żeby szukać nie tego, co dzieli, a tego, co łączy. Miałem w życiorysie fragment rewolucyjny, a z rewolucyjnością łączy się chęć pokonania przeciwnika za wszelką cenę, ale było to w czasach Polski niedemokratycznej, którą trzeba było w sposób rewolucyjny zmieniać. W demokratycznej Polsce potrzebna jest przede wszystkim kontynuacja i współpraca, bez tego nie dojedzie się daleko. Dlatego jako prezydent proponowałem współpracę obywatelom i partiom, których poglądów nie podzielałem. Jeśli ktoś prowadzi politykę pod hasłem „wszystko albo nic”, najczęściej zostaje z tego owo „nic”.
Mam nadzieję, że nadchodzące wybory prezydenckie będą dla kandydatów okazją do prowadzenia może nie polityki miłości, bo tego określenia nie lubię, ale łagodności. Polityki kompromisu i współpracy, w której podkreśla się to, co może być wspólne.
Bronisław Komorowski, prezydent RP 2010–15