Nowelizacja ustawy o sądach podporządkowuje sędziów organowi politycznie dyspozycyjnemu i straszy ich karami między innymi za stosowanie się do prawa europejskiego i wyroków unijnych trybunałów. Stanowi pogwałcenie traktatów europejskich i konstytucji, a przede wszystkim sprowadza sędziów do roli urzędników zobowiązanych do zachowywania pełnej lojalności i subordynacji względem pozostałych władz państwowych. Duch tej noweli jest historii dobrze znany. Być może nawet lepiej niż duch demokracji liberalnej, który zawładnął naszym państwem i jego konstytucją po upadku PRL. Państwo prawa bowiem wcale nie musi być liberalne, to znaczy demokratyczne, równościowe, wystrzegające się wszelkiej dyskryminacji i świeckie.
Może być też państwem wolnościowo-autorytarnym. Jego model opisał Immanuel Kant. Nowe państwo pruskie szczyciło się swą praworządnością i respektem dla pewnych swobód obywatelskich. Jednak ustrój tego państwa był jednocześnie autorytarny. Cesarz rządził nie tylko poprzez prawo, lecz i własną wolę. Nie podlegał wszystkim rozporządzeniom, które sam wydawał. A wszyscy funkcjonariusze państwa winni mu byli cześć i pełną lojalność. Jako ludzie wolni mogli krytykować posunięcia władzy, a nawet samego cesarza, lecz w sposób bardzo oględny, niczym nie uchybiając czci i majestatowi władcy. W takim ustroju sąd nie jest niezależnym organem władzy publicznej, lecz organem funkcjonującym w hierarchicznej strukturze, na czele której stoi cesarz. Sędzia wydaje wyroki w imieniu państwa, a więc cesarza. Kieruje się dobrem państwa i poprzez to, niejako pośrednio, służy społeczeństwu. Jest urzędnikiem, a nie władzą suwerenną.
Gdy na miejsce cesarza postawimy wybieranego w powszechnych wyborach prezydenta i rząd wyłoniony przez większość parlamentarną, to otrzymujemy zdemokratyzowaną wersję państwa kantowskiego, jakiej życzyłby sobie PiS.