Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rok bez ubrań

Chociaż umęczyłyśmy się w ławach szkolnych tyle, ile lat ma szwedzka aktywistka, w kwestii klimatycznej wiemy tyle, że nic nie wiemy.

Grażyna pisze ten felieton w zeszycie, odręcznie, jak drzewiej bywało. Nie wzięła laptopa, bo do Polski przyjechała z Brukseli pociągiem. Kolej niemiecka regularnie się spóźnia (nie ma wyjątków od tej reguły), i z dwunastu godzin zrobiło się osiemnaście. Przy trzech przesiadkach (planowanych, bo bywają i dodatkowe, nieprzewidziane) nawet laptop ciąży, kiedy trzeba samej targać czemadany. Dlaczego pociągiem, a nie samolotem? Żeby nie zostawiać monumentalnego śladu węglowego. Ktoś musi zmniejszyć swój, żeby w samolocie rozpierać się mógł ktoś.

Sylwia pisze swoją część tekstu w ubraniu kupionym lata temu. W tym roku nie wyda pieniędzy na nowe. Trzy pisarki – Joanna Bator, Sylwia i Grażyna – obiecały sobie, że rok 2020 będzie czasem cieszenia się z tego, co jest. Bez doładowywania szafy kolejnymi zbędnymi ciuchami. Bez kupowania, bo ładne i tanie. Dobrze jest docenić, co się ma, i nie konsumować bezmyślnie wszystkiego, co próbuje nam się wcisnąć jako „niezbędne”.

Czy te i inne ekogesty mają znaczenie? Dobre pytanie. Jesteśmy pewne, że lepiej coś robić, niż z założonymi rękami przyglądać się doniesieniom z płonącej Australii, przymierzając kolejną parę butów. Ale może tylko poprawiamy sobie samopoczucie wyrzeczeniami, jak kiedyś kompulsywnym shoppingiem? Same sobie rzepkę skrobiemy, zamiast dobrać się do tyłka potworowi? Być może. Pytanie tylko, kto jest ekologicznym potworem?

Oto list gończy, jak te wysyłane za zabijakami na Dzikim Zachodzie: „Poszukiwany/poszukiwana pan przedsiębiorca/pani polityczka, która ma gdzieś trujące wyziewy”. Ktoś, kto ma pełno dyplomów z podziękowaniami za działalność charytatywną na ścianie, ale przeprowadza miliardowe transakcje bez poszanowania przyrody i jej zasobów. Ktoś, kto produkuje tony plastiku, ale pisze na nim: „chrońmy ziemię”. Ktoś, kto podważa globalną katastrofę ekologiczną, heheszkując o „histerii” na ten temat. Kto funduje polszczyźnie nieporadne słowotwórstwo: ekologizm, ekologiści. Z szeroko otwartymi oczami patrzymy na tę paradę pieczeniarzy i niedowiarków – jak wiele znaków powinni jeszcze dostać, żeby pojąć grozę sytuacji?

Są jeszcze ci, którzy wiele mówią, ale mało robią. Nie chodzi o rozliczanie tego, co kto w domu po kryjomu, ale o bycie szczerą wobec siebie. Ricky Gervais, który prowadził tegoroczną ceremonię Złotych Globów, trafił w sedno: „Robicie filmy o tym, żeby być wiernym swoim ideałom. Żeby walczyć. No pięknie! Ale robicie te filmy dla Apple’a i Disneya. I gdzie tu konsekwencja? Dlatego nie wygłaszajcie płomiennych przemów o ratowaniu świata, bo nic nie wiecie o życiu, a w szkole spędziliście mniej czasu niż Greta Thunberg”. Dokładnie tak.

Chociaż umęczyłyśmy się w ławach szkolnych tyle, ile lat ma szwedzka aktywistka, w kwestii klimatycznej wiemy tyle, że nic nie wiemy. Podobnie, jak reszta świata, nie podjęłyśmy jeszcze naprawdę radykalnych działań zmieniających obecną sytuację. Nasz felieton wyjdzie na papierze, podobnie jak nasze książki. I one stały się ostatnio po prostu kolejnym towarem do sprzedania. Jak ciuchy czy designerski drobiazg. Wydaje się je w proporcji odwrotnej do tego, ile ludzie czytają. A raczej: nie czytają. Ani klasa średnia, bo jest zarobiona po pachy i po uszy siedzi w kredytach. Ani pozostałe klasy, dla których czytanie jest synonimem obciachu. W końcu jest nowy serial, nowa promocja. Produkujemy kolejne treści – czy raczej „kontent”. Przebodźcowanie i nadmiar, o którym wspominała w swojej mowie noblowskiej Olga Tokarczuk, zjadają siły przerobowe. Wszystkiego jest wokół za dużo. Idei, samochodów, przedmiotów. I obojętności. Chcemy namówić Was do zaciągnięcia hamulca awaryjnego. Ten pociąg już dalej nie pojedzie. Albo go zatrzymamy, albo się wykolei.

Wróćmy jednak do listu gończego. Wiemy, kim są ścigani – bezduszne korpo i pazerni politycy. Tacy, którzy niczym Filip Chajzer traktują działania społeczne jako zasłonę dymną wobec swoich niecnych występków. A kim są ścigający? Na razie to aktywistki i aktywiści, wegetarianie i weganki, osobniczki męczące się w jednej sukienczynie i frajerki telepiące się dobę pociągami z kupą bambetli.

Na dodatek złe jak pies. Coraz bardziej wściekły pies. Szczerzący zębiska na „poszukiwanego polityka/panią z korpo”. Bo świat płonie. Dziś Australia, jutro my – Polska posiada imponującą politykę historyczną, lecz żenująco skąpe zasoby wody.

Płomiennie wzywamy, żebyśmy się ogarnęli. Przebudujmy świat tak, żeby Disney, Apple, Exxon, Shell nie zarabiały na naszym buncie wobec konsumpcji i strachu przed katastrofą klimatyczną. Poszukiwanym wgryźmy się w łydki i postawmy ich przed sądem za rujnowanie życia na Ziemi. Że sądy nie wszędzie są wolne, bo politycy mają wilczy apetyt? Sędziowie za granicą wyszli na ulice, żeby bronić niezależności swoich polskich kolegów po fachu. Nawet oni, strażnicy prawa, doszli do wniosku, że gdzie instytucje szkodzą, tam skutecznie postawi się ulica.

Co dokładnie robić? To, co możemy ze swoim skromnym udziałem w ekosystemie. Bojkot konsumencki wyjątkowo perfidnych firm nie zaszkodzi. Dobrze jest wspierać swoje dzieci w walce z globalnym ociepleniem, uczyć je, że można wspólnie zadbać o przyszłość, tworząc grupy nacisku. Demonstrować, gadać do znudzenia o potrzebie ograniczenia wydobycia gazu i kontrolach w firmach, które eksploatują Ziemię. Rozejrzeć się wokół siebie: może jesteśmy w stanie zmienić nasze nawyki? Chociaż trochę. Małe gesty połączone w całość stworzą tarczę ochronną, która ma szansę uratować nasz tyłek podczas bolesnego upadku.

Polityka 4.2020 (3245) z dnia 21.01.2020; Felietony; s. 86
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną