Od lat tkwimy w czytelniczym pacie. Nowości już nikt nie przerabia, nawet ci, którzy robią to zawodowo. Krytyków i krytyczek ubywa, recenzje kurczą się do rozmiaru znaczka pocztowego.
Rosła w ruinach wbrew pożodze, starannie hodowana przez starego mężczyznę. W czasie bombardowania Aleppo zdjęcie róży stało się wiralem.
Szkoda, że tak mało zostało rzemieślników i rzemieślniczek, bo ta grupa ciężko pracujących ludzi była bardzo ciekawa. Miała swój kodeks postępowania, powiedzonka, specyficzne poczucie humoru.
Karmi się nas wiadomościami jak gęsi na niesławne foie gras. Łykamy i zapominamy, krztusimy się, a tu już jedzie kolejna porcja. Tak było i ze sprawą katastrofy Odry.
Zapędy Elonów Musków tego świata do inwestowania w narzędzia do sztucznej inteligencji oznaczają zakusy na sterowanie polityczne. Do czegoś im te zabaweczki mają przecież służyć.
Świat jak piłka odbija się między drużynami. Z jednej strony były kagebista, z drugiej team narcyzów. Wszelkie zdobycze poprzednich dekad – postanowienia klimatyczne, dbałość o równość społeczną itd. – na naszych oczach szlag trafia.
Niezależnie od powodów ludzie wiążą się ze sobą, kultury i tożsamości się przenikają, tworząc miks, w którym znajdzie się miejsce i na coś własnego, i nowego, a dzięki temu oryginalnego. Dlaczego miałby to być problem, a nie atut?
Francja od miesięcy żyje sprawą Gisèle Pelicot, monstrualną jak zbrodnie Belga Marca Dutroux, seryjnego zabójcy, gwałciciela i pedofila. Tyle że Pelicot jest ofiarą, która dłużej być nią nie zamierza.
Tak zwane życie po prostu meandruje, poddając nas próbom jak bohaterów baśni. Komu zranienia nie dają cieszyć się życiem, temu przyda się terapia jako inwestycja w siebie. My w nowym roku proponujemy chałupniczy kurs empatii.
Przed czym tak zwiewamy, zajadając się nerwowo sieczką komunikatów?