Poseł może nie znać znaczenia słowa „ondulacja”, zwłaszcza łysy. Dobrze, jeśli coś mu zaświta, gdy mowa o „laudacji”. Ale już określenie „owulacja” wprawia go w popłoch, nie mówiąc o tym, że na dźwięk słowa „okres” zapomina języka w gębie. Jaki znów okres? Obrachunkowy? Dobrze, że słowo „polucja” nie jest mu obce.
Patrząc na tych, którzy reprezentują naród i decydują o zdrowiu reprodukcyjnym milionów, chce się płakać. Również ze śmiechu, bo memom na temat kompromitującego występu posłów w telewizji nie ma końca. Dobrze się stało, że do szkół wprowadzono w tym roku dwa nowe przedmioty: edukację zdrowotną i obywatelską. Lekcje z obu dziedzin powinny poprzedzać obrady na Wiejskiej. Bez tego posłowie gotowi są przegłosować zakaz zasiedlania gniazd przez bociany w rejonach przeludnionych.
Nauka o zdrowiu i społeczeństwie, ewidentnie niezbędna, to potężny straszak dla tych, którzy w wiedzy medycznej i obywatelskiej upatrują wcielonego diabła. Część z nich żąda usunięcia ze szkół nowych przedmiotów, bo mogą doprowadzić do promocji „zmiany płci”. To strażnicy starej praktyki, żeby wszystko zamiatać pod dywan. Najlepiej jeśli młodzież wyjdzie ze szkół ciemna jak tabaka w rogu, by po latach w telewizji dostać czkawki z nerwów na dźwięk słowa „menstruacja”.
Z drugiej strony wrześniowy powrót do placówek edukacyjnych stanowi dla wielu źródło stresu. Istnieje wręcz szkolna nerwica. Grzeczne siedzenie w ławce, odrabianie lekcji, klasówki – nie tylko uczniowie i uczennice, ale i rodzice na myśl o początku jesieni czują lękowe ściskanie w brzuchu. Wrzesień oznacza dodatkowe wydatki, szukanie podręczników i przyborów do pisania, nerwowe poranki w wiecznym niedoczasie.
A jednak edukacja jest niezbędna.