Józef P. nie korzysta z komputera, nie używa smartfona, trzyma się z dala od internetu. Chodzi do biblioteki, wypożycza książki, studiuje mapy, robi ćwiczenia. Niemieckiego uczy się z kaset, słucha ich w starym samochodzie. Ma 86 lat i chce wreszcie zdać maturę. Wcześniej nie mógł. Urodził się w 1939 r. i jako dziecko znalazł się z matką w obozie. Po wojnie skończył zawodówkę, jeździł jako kierowca autobusu, a potem straży pożarnej. Był monterem. Rodzina, dzieci, kiedy tu się uczyć? A chciał. Marzył o pracy w drogówce. Tylko że tam trzeba było mieć maturę. Poszedł do szkoły średniej, ale dopiero na emeryturze. Skończył ją, gdy miał 70 lat. Koledzy namawiali: „Jak chcesz, to się ucz”. 15 lat po odebraniu świadectwa ze szkoły średniej przystąpił do matury. Po niej może pójść na studia.
Za pierwszym podejściem nie zdał, ale zaliczono mu ustne egzaminy. Ma słaby wzrok, jednak tego pod uwagę nie wzięto. Bo nie złożył wniosku z zaświadczeniem od lekarza, tak tłumaczyła się Okręgowa Komisja Egzaminacyjna. Za rok przyniósł. Znów przystąpił do egzaminów. I znów się nie udało. Postanowił zdawać poprawkę w sierpniu. Co o nim mówią? Że jest uparty. Że ten upór to remedium na apatię. Że chce sobie coś udowodnić. Albo i błyszczeć, za wszelką cenę, i tak mówią. I jeszcze, że to nieracjonalne, czyli emocjonalne, te przymiotniki, gdy mowa o Józefie P., nabierają zabarwienia pejoratywnego. Ale ludzie go wspierają. Tylko po co staremu papierek maturalny?
Po przeczytaniu tekstu o Józefie P. („Gazeta Wyborcza”, 8 lipca) chciało nam się płakać. Emocjonalnie. A także gryźć, nieracjonalnie. Józef P. chce się rozwijać, przeżyć coś, czego nie miał szansy doświadczyć, bo miał ciężkie życie. Za to pragnienie wiedzy powinien dostać nie tylko maturę, tę normalną, ale i dodatkową, honoris causa.