Nie milkną echa po wystąpieniu Mariana Turskiego podczas rocznicy wyzwolenia obozu Auschwitz. Przekaz streszczający się we frazie: nie bądź obojętny wobec zła, bo ono, nawet kiedy wydaje się z początku małe i do zniesienia, może prowadzić do wielkiej zbrodni, okazał się uniwersalny. Od razu wszedł też do ogólnego obiegu – wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej Věra Jourová, otwierając ostatnio konferencję na Malcie poświęconą zagrożeniom związanym z dezinformacją w sferze publicznej, kilka razy powołała się na przemowę Mariana Turskiego.
Bo było w niej coś głęboko chwytającego za serce, tak że chciało się jej wysłuchać kilka razy. Uruchamiała refleksje nad współczesnością; pełną konfliktów, szukającą moralnej busoli, gdzie rodzą się coraz większe obawy o przyszłość. A zarazem panuje przekonanie, że nic naprawdę złego zdarzyć się nie może, że zbiorowe szaleństwa, dyktatury, komory gazowe były kiedyś, ale przecież nie teraz – w epoce Facebooka i selfie. Turski, świadek i ofiara najgorszych momentów historii, potrząsa właśnie tym przekonaniem, mówi: uważajcie, bo wszystko może się zacząć od tego, że pewnym ludziom urzędowo zakazuje się siadania na pewnych ławkach albo przynależności do towarzystw śpiewaczych.
To tylko przykłady, nie musi chodzić o ławki czy śpiewanie, ale zasada zawsze jest taka sama: ktoś ma większe prawa, a ktoś mniejsze. Bo tak, bo tego chce większość, demos, a więc to jest właśnie czysta demokracja. Turski powiedział: otóż nie, bo jest jeszcze przyzwoitość, umowy społeczne, prawa mniejszości. Systemy, które tych wartości nie respektują, nie mogą nazywać się demokracjami, nie są z naszego kręgu cywilizacyjnego, wchodzą na – całkiem dosłownie – śmiertelnie niebezpieczną drogę. Na początku można to zatrzymać, ale wtedy często nie ma świadomości zagrożenia.