Od nowego kierownictwa Platformy słychać ostatnio, że teraz partia ma być „śmiała”, że będzie dawać „zdecydowane odpowiedzi”, że „ani kroku w tył”. Jednak jednocześnie kandydatka tej formacji na prezydenta Małgorzata Kidawa-Błońska powiedziała, że „totalna opozycyjność to nie jest właściwe rozwiązanie”, ale też nie odpowiada jej symetryzm, będzie zatem szukać opcji gdzieś pośrodku. Pytanie, co takim subtelnym komunikatem chciała przekazać swoim wyborcom, jak mają to przełożyć na konkretne polityczne starcie, w której PiS nie bierze jeńców; gdzie szukać tego „środka”?
Zarazem pojawiło się ze strony PiS grillowanie Kidawy-Błońskiej i próba zmuszenia jej do przeproszenia za incydent w Pucku z prezydentem Dudą. Oczywiście rządzącej formacji ewentualne przeprosiny nie są potrzebne dla satysfakcji moralnej, bo ta w polityce się nie liczy, cel jest zupełnie inny. Politycy PiS chcą nakłonić kandydatkę PO do pokajania się dlatego, żeby ulegając, wyszła na osobę słabą, niepewną. Bo tacy przegrywają. Wyborcy nie chcą słabeuszy.
To znacznie szerszy problem. Ponad cztery lata zmagania się opozycji z obozem rządzącym nie przyniosły jej sukcesu. Strategia antyPiSu polegała w tym czasie na werbalnej „totalności”, której jednak towarzyszyły próby upodobnienia się do PiS. Panowało przekonanie, że partia Kaczyńskiego znalazła politycznego Graala, skuteczny kod porozumiewania się z wyborcami, z czym nie należy dyskutować, tylko naśladować. Przeważały opinie, że PiS jest, owszem, brutalny i bezczelny, ale wykupił na to bilet za 500 plus i trzynaste emerytury. A opozycja, która na to nie wpadła, teraz musi siedzieć cicho i czekać na okazję, aż PiS popełni mityczny wielki błąd albo się w końcu wypali. Ale czas jednego błędu, który zmienia wszystko, na razie wyraźnie minął.