Prawie pół wieku temu dostałem bardzo atrakcyjną propozycję aktorską. Chodziło o rolę w filmie. Wiem, wiem, ta część narodu, która popiera „dobrą zmianę”, od razu na mnie krzyknie, żebym nie łgał, bo przecież pierwszy klaps w historii kina to wynalazek… no czyj? Śmiało! Podpowiem: w czasach PRL rzucał codziennie w milicyjne nysy koktajlami Mołotowa. Tak jest, dziś to premier nasz kochany, który wprowadza Polskę do pierwszej trójki gospodarczych gigantów na świecie.
Wracam do atrakcyjnej roli. W umowie było napisane „Robotnik Trzeci”. Długo się nie zastanawiałem – w 1959 r. grałem Powstańca Trzynastego, potem w innym filmie Żołnierza Dwudziestego Pierwszego, zaś jeszcze później Partyzanta Pięćdziesiątego Piątego. A tu Robotnik Trzeci. Jaki awans! Wziąłem z pocałowaniem ręki. Była to ręka Jerzego Gruzy, inteligenta pełną gębą, człowieka dotkliwie dowcipnego. Właśnie kręcił „Czterdziestolatka”.
Poznaliśmy się w latach 60. w telewizji tuż po powrocie Jurka ze stypendium w Stanach Zjednoczonych. Naładowany nowinkami, postanowił robić programy rozrywkowe. Wszystko wtedy szło na żywo – nagrywać, a potem emitować jeszcze nie umieliśmy. „Poznajmy się” pisali Gruza i Jacek Fedorowicz, który te wieczory prowadził razem z Bogumiłem Kobielą. Transmitowano je ze sceny w warszawskim Studenckim Teatrze Satyryków, a to był przecież mój teatr. Jurek zaprosił mnie do kręcenia – po raz pierwszy w Polsce – krótkich filmików ukrytą kamerą. Dzisiaj to proste, ale wtedy dźwigałem na sobie parę kilogramów sprzętu. Oplatały mnie metry kabli z dwoma zamaskowanymi pod ubraniem mikrofonami oraz ciężkawym, nieporęcznym akumulatorem. W dodatku sporo wysiłku musiałem włożyć w to, aby jakimś gwałtownym ruchem nie rozłączyć przewodów.