Wymieniona trójka to crème de la crème polskiej przestępczości zorganizowanej, a w zasadzie tego, co po rodzimej mafii pozostało, po tych wszystkich strzelaninach, podkładanych sobie nawzajem bombach i – co tu kryć – upływie czasu, który nikogo nie oszczędza.
Wańka – na pozór starszy pan o nobliwym wyglądzie, szlachetna siwizna, okulary w złotych oprawkach, elegancki garnitur. Zasłużył na ksywkę Prezes, ale pozostał przy Wańce, prawdopodobnie z powodów sentymentalnych. Jak opowiadał w wywiadzie dla POLITYKI (nr 28/13, „My z kolegami”), jako dzieciak mieszkał na warszawskiej Woli i tłukł się ze starszymi chłopakami. Przewracali go, a on wciąż wstawał gotowy do dalszego ciągu. Nazywali go wańką-wstańką. Z czasem został już tylko Wańka.
Słowik, zaledwie kilka lat młodszy od Wańki, ale zachował młodzieńczą sprawność. Sprężysty i umięśniony, chociaż nie przypomina pakera. Za plecami kumple nabijają się, że chce uchodzić za intelektualistę, ale w oczy baliby się żartować z tej jego słabości. Ponoć głosi lewicowe poglądy. Sławomir Sierakowski, autor POLITYKI i „Krytyki Politycznej”, opowiadał niżej podpisanemu, że kiedyś w kawiarni podszedł do niego jakiś skromnie wyglądający mężczyzna i pogratulował ostatniego artykułu. „Pan mnie nie zna, zwą mnie Słowikiem” – przedstawił się. Widząc, że redaktor główkuje, czy to ten słynny gangster, Słowik uśmiechnął się łagodnie: „Tak, tak, ten sam. Dziwi się pan, że ktoś taki jak ja czyta pańskie artykuły? Otóż czytam, czytam”. Sierakowski domyślił się, że Słowik niedawno wyszedł z kryminału, i zapytał, z czego teraz żyje. Słowik spojrzał chytrze i wypalił: „Z tego, co kiedyś nakradłem, wiadomo”.