Porzekadło mówi, że pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu pcheł. Gdy chce się łapać ludzi, warto pomyśleć o skutecznej taktyce. Miliony obywateli posypać proszkiem złudzeń, posmarować kremikiem zatroskania i spryskać perfumami „Waham się”. Tak właśnie postąpił przejściowy właściciel pieczątki „Prezydent RP”. Po dwudziestu kilku dniach od podjęcia decyzji przez Jarosława Kaczyńskiego obwieścił narodowi, że co roku 2 mld zł będą przeznaczane na trujący oddech TVP. 220 tys. na godzinę, jedna doba – 5 mln. I tak ma być przez pięć lat. Ogłoszona z cynicznym opóźnieniem decyzja to zwiastun czarnej czeluści beznadziei dla setek tysięcy noszących w sobie raka i wiele innych chorób. Pisowski prezydent miał odwagę powiedzieć, że przekazanie tych 2 mld na leczenie byłoby niemoralne. Tak, niemoralne. Padły nawet argumenty, że ludzie chcą wiedzieć, co się dzieje „w ich małych ojczyznach”, chcą oglądać transmisje z zawodów sportowych i kibicować biało-czerwonym, a to wszystko w TVP mają za darmo. Najwyraźniej zapomniał o abonamencie, którego mimo licznych obietnic nie zniesiono.
Następnego dnia pierwsza dama, jak sam opowiada, dyskretnie zwróciła mężowi uwagę: „Słuchaj, Andrzej, jest problem z tym leczeniem, jest bardzo wiele takich sytuacji, kiedy nie ma pomocy”. To Andrzeja zastanowiło. Szybko się zorientował, że widocznie są jakieś problemy w służbie zdrowia. Być może kazał nawet swoim doradcom zadzwonić w kilka miejsc, aby się dowiedzieć, czy żona nie przesadza. Okazało się, że raczej niedosadza. W prezydenta jakby grom strzelił z jasnego nieba. Tak być nie może – krzyknął – ja muszę coś powołać, coś założyć. O, Fundusz Medyczny… Ile to ja dałem telewizji na swoją kampanię wyborczą? 2 mld zł – podszepnął jeden z doradców.