Prezes dużej firmy publikuje na fejsie zdjęcie. On w dresowych spodniach i T-shircie leży na łóżku z psem. Na kolanach laptop. Podpis: „mój home office w czasach zarazy”. To fajne na kilka dni. I tak sam decydował, jak długo będzie pracował w biurze. Nie musiał się nikomu tłumaczyć. Więc dla niego te pozory wolności zbyt wiele nie znaczą.
Podwładny prezesa, lat 29, zdecydował się jednak na pracę w tej firmie właśnie dlatego, że raz w tygodniu mógł pracować z domu. Miło było zaszyć się pod kocem z laptopem, gdy na dworze paskudna pogoda, albo spędzić dzień pracy na słonecznym tarasie. Ale gdy jest to jedyna opcja, może być trudno. – Człowiek jest zwierzęciem stadnym, potrzebuje kontaktów społecznych – mówi Joanna Drosio-Czaplińska, psycholog i psychoterapeutka. – Więc każdy odczuwa to jako olbrzymi dyskomfort. Szczególnie źle znoszą to ludzie niskoreaktywni, którzy mają duże zapotrzebowanie na bodźce i stymulację.
Korpoludki i freelancerzy
Specjaliści od rynku pracy szacują, że na czas pandemii przeszło w tryb zdalny kilka milionów pracowników. Czegoś takiego jeszcze w Polsce nie było. Z ankiety Lewiatana przeprowadzonej w połowie marca (wśród 210 firm zatrudniających łącznie 110 tys. ludzi) wynika, że już co piąty ich pracownik wykonywał pracę zdalnie, a taką możliwość stworzyło 88 proc. badanych przedsiębiorstw. W czasie pandemii praca zdalna rozlewa się coraz szerzej po kraju. Prawnicy, księgowi, informatycy, bankowcy, pracownicy agencji reklamowych, specjaliści od marketingu i zarządzania, consultingu, nauczyciele szkolni i akademiccy, pracownicy administracji różnego szczebla, dziennikarze. Przy okazji na czasowym bezrobociu zostały firmy obsługujące wielkie biura, które teraz stoją puste.