PAWEŁ RESZKA: – To ile godzin była pani w kwarantannie?
DOROTA KOWALSKA: – Uzbierało się 47.
Ciężko?
Wie pan, przebywałam w „swojej” stacji pogotowia ratunkowego, więc warunki miałam w miarę komfortowe. Niektóre zespoły trzymane były wiele godzin w karetkach pogotowia. Na szczęście to się już zmieniło. Zorganizowano dla nich miejsca wyczekiwania.
Co się właściwie stało, że trafiła pani na kwarantannę?
Przypadek. Byłam w stacji, gdy wróciła tam karetka, w której była pacjentka podejrzewana o koronawirusa. Ani wywiad, ani objawy na to nie wskazywały. Dopiero gdy była na stacji, okazało się, że może być zakażona.
Czytaj też: Wszyscy czujemy lęk. Jak się odnaleźć w tej pandemii?
Zetknęła się pani z tą pacjentką?
Nie, ani z nią, ani z zespołem, który ją przywiózł. Ale cała stacja w Warszawie Ursus została wyłączona.
To znaczy?
Stały trzy karetki i trzy zespoły. Czekaliśmy na wyniki testów pacjentki.
A ile karetek jeździ w Ursusie?
Trzy.
Cała dzielnica została bez ambulansu?
Zgadza się. Pomagali koledzy z sąsiednich dzielnic. Problem był o tyle większy, że na Woli w tym samym czasie z podobnego powodu przestały jeździć cztery karetki. W Warszawie mamy nieco ponad 50 ambulansów. Zaczyna być groźnie – bo przecież oprócz tego, że jest pandemia, ludzie mają zawały, udary, są wypadki komunikacyjne. Karetki są potrzebne, nie powinny stać bezczynnie.