„Zostań w domu” – ryczy głośnik z policyjnego radiowozu. W trosce o nasze dobro po prostu zmusza nas do czytania. Co innego można robić w czasie kwarantanny? Oglądać telewizję w dzień? – Nie mam takiego nawyku. Czułbym się jak chory. Pić od rana? Czułbym się jak alkoholik. Buszować w internecie? To zajęcie dla młodych. Pozostaje czytanie. Owszem, mam taki zwyczaj. Książka, gazeta, pakiet wyborczy – wszystko czytam i nie wszystko wyrzucam. Pakietu wyborczego na przykład nie wyrzucę. Zostawię sobie na pamiątkę, jak kartki na mięso, które troskliwie przechowuję. Co pomyślą moje wnuki, jak w szpargałach po dziadku znajdą „pakiet wyborczy”? Ostatnio przeglądałem moje notatki z wykładów dra Wiesława Kudły na UW w połowie lat 50. ubiegłego wieku w temacie (cóż za ohydny zwrot) „Kwestia agrarna do 1905 r.”. Trafiłem tam na takie hasło: „Precz z bolszewikami – niech żyją komuniści!”. Konia z wozem temu, kto pamięta, skąd to się wzięło.
Z najnowszych lektur polecam artykuł dra Piotra Stankiewicza, pisarza i filozofa, pt. „Co koronawirus mówi o naszych słabościach” („Gazeta Wyborcza”). Artykuł mnie zainteresował, bo kiedy słyszę zachwyty premiera Morawieckiego nad swoim rządem, a właściwie nad samym sobą, to myślę o posłance PiS Joannie Lichockiej. Owszem, stosunkowo szybka decyzja rządu o zamknięciu zakładów fryzjerskich i o innych ograniczeniach wzbudziła uznanie w kraju i za granicą, w tym dra Stankiewicza i moje. Ale z tego powodu premier niepotrzebnie emanuje samozadowoleniem. Jak pokazała TVN w „Faktach” 8 kwietnia, wszyscy – premier Morawiecki, minister Szumowski i wiceminister Pinkas – publicznie lekceważyli pandemię albo liczyli na cud.
Polski „lockdown” – pisze dr Stankiewicz – jest działaniem stosunkowo prostym, bo negatywnym.