O katastrofalnych skutkach trwającego tydzień pożaru w Biebrzańskim Parku Narodowym wiadomo już dużo i należy oczekiwać kolejnych kiepskich wiadomości. Napłyną, gdy przyrodnicy przyjrzą się bliżej pogorzelisku. Wypalanie traw skończyło się spaleniem kilku tysięcy hektarów łąk, turzycowisk i lasów. Niewykluczone, że gdzieniegdzie tli się także torf, co by oznaczało, że zaczął się „podziemny” pożar przesuszonych bagien, koszmarnie trudny do ugaszenia.
Ogień dotknął najbardziej zmieniony przez ludzi fragment parku, ale mimo prowadzonej tam od czasów zaborów melioracji i wielowiekowej działalności rolniczej, to wciąż skarb. Mozaika prawdziwej dzikości i wytworów łagodnej antropopresji, które wspólnie na tworzącym się od kilkunastu tysięcy lat torfowisku uformowały wciąż odludny i bezdrożny ekosystem, ewenement w skali Europy. Są gatunki, które właśnie w dolinie Biebrzy znajdują najważniejsze siedlisko w UE. Dla szeregu ptaków to oaza bagiennego spokoju, kluczowe miejsce odpoczynku podczas podróży między cieplejszymi krajami a daleką północą. Biebrza jest dziś przyrodniczym odpowiednikiem paryskiej Notre Dame, która paliła się w połowie kwietnia zeszłego roku. Niektórzy mówią, że to też nasza Australia, gdzie niedawno szły z dymem lasy i busz.
Specjaliści, trochę dla pocieszenia, zwracają uwagę, że nawet na w pełni naturalnych bagnach ma prawo dojść do pożaru. Zwłaszcza o tej porze roku ma się tam co palić – nie brakuje suchych jak wiór fragmentów roślin. Tyle że ogień powinien mieć ograniczoną powierzchnię i zatrzymać się na rozlewiskach. W tym roku, po bezśnieżnej zimie i wiośnie bez deszczu, na Biebrzy ich brak, więc pogorzelisko rozciągnęło się na kilkanaście kilometrów. Spopielony obszar jednak szybko się zazieleni, już niebawem po pożarze nie będzie śladu, przynajmniej na pierwszy rzut oka.