„Polska jest dużym europejskim państwem i ma zajmować takie miejsce, jakie się jej należy” – powtarzał często Andrzej Duda podczas swoich konwencji wyborczych. Rzadko nadarza się okazja, by zweryfikować tak bombastyczne i egzaltowane opinie jakiegokolwiek prezydenta na temat własnego kraju, ale w ubiegłym tygodniu Komisja Europejska powiedziała całemu światu „sprawdzam” i zaprosiła przywódców państw do ogólnoświatowej zbiórki na prace nad szczepionką przeciwko COVID-19. Podczas następujących po sobie połączeń wideo szefowie rządów składali finansowe deklaracje dotyczące wsparcia tej inicjatywy.
Prezydent Francji zaoferował 1,5 mld euro, kanclerz Niemiec – 525 mln euro, premier Wielkiej Brytanii – 442 mln euro. Zanim wkład Polski ogłosił Mateusz Morawiecki, było już wiadomo, jakimi kwotami wesprą inicjatywę porównywalne z nami kraje: Słowenia – 13,7 mln euro, Portugalia – 10 mln euro, Grecja – 3 mln euro, Serbia – 2 mln euro. Polska zadeklarowała… 750 tys. euro. I chociaż starano się ukryć tę żenującą (jak na „europejskie mocarstwo”) sumę, sygnalizując, że to część wspólnej oferty Grupy Wyszehradzkiej wartej 3 mln euro (Czechy, Słowacja i Węgry złożyły się po tyle samo), wkład naszego rządu okazał się jednym z najniższych w skali całego świata. To zaledwie 0,01 proc. kwoty, jaką udało się zebrać – w wysokości 7,5 mld euro. Z polskiej perspektywy to nawet nie połowa rocznej pensji prezesa dużego banku.
Ministerstwo Zdrowia nie odpowiedziało na pytania POLITYKI, na podstawie jakich kryteriów zdecydowano o wysokości przekazanej kwoty ani jakie mogą być konsekwencje tak niewielkiego wsparcia. Minister Szumowski poprzez inne media wyraził za to pewność, że „kiedy szczepionka już będzie, to i tak będziemy musieli ją kupić i dawanie pieniędzy niczego nie zmienia, ale na pewno nie zdarzy się sytuacja, że nie będziemy mieli do niej dostępu”.