Z radia RMF FM dowiedzieliśmy się, jak kulturalnie przebiegał największy od lat kryzys w rządzącej koalicji. Najpierw wicepremier Jadwiga Emilewicz: „Miałam przyjemność brać udział w rozmowie dwóch panów prezesów kilka dni temu, tych rozmów było wiele w ostatnich tygodniach. Przebiegały w bardzo dobrej atmosferze, to są wytrawni politycy”. Potem były wicepremier Jarosław Gowin: „Rozmowy z prezesem Kaczyńskim były miłe nawet w okresie największych napięć politycznych. Prezes PiS jest po pierwsze patriotą, po drugie realistą”. I to w pełni wyjaśnia, dlaczego wystawił ministra Sasina na pośmiewisko.
Podczas tego samego wywiadu radiowego minister Emilewicz mówiła, jak wyobraża sobie ucieranie się stanowisk w demokratycznym państwie: „Przyznam, że być może za dużo tej dyskusji odbywało się w mediach, a za mało w zaciszu gabinetów. Polityka lubi ciszę i tam powinniśmy więcej uzgodnień prowadzić”. A suwerenowi i tak powie się co innego niż uzgodniono.
Szef „Sieci” Jacek Karnowski we wstępniaku zatytułowanym „Jaki był sens tej awantury?” zadaje kolejne dramatyczne pytania: „Jak to możliwe, że pół roku po zwycięskich wyborach, zakończonych odnowieniem mandatu do samodzielnego rządzenia, obóz dobrej zmiany stanął nad przepaścią i groziła mu utrata większości w Sejmie?”. Odpowiedź nie zaskakuje: wina Gowina.
W głowę zachodzi także Paweł Lisicki, szef „Do Rzeczy”: „Co najmniej od końca marca (...) było wiadomo, że organizowanie wyborów prezydenckich 10 maja nie ma sensu. (...) Powtarzam: nie widzę w tej opinii niczego odkrywczego. Wystarczyło po prostu chwilę się zastanowić (...). Dlaczego zatem PiS konsekwentnie aż do środy zdawał się tego nie zauważać?