Rozmowa z Piotrem Baronem, dziennikarzem Trójki, współgospodarzem Listy Przebojów.
MARCIN PIĄTEK: – Jak pan spędził ostatni piątkowy wieczór?
PIOTR BARON: – Jeszcze przed planowaną emisją Listy, do której ostatecznie nie doszło, włączyłem w domu utwór o znamiennym tytule „One bourbon, one scotch, one beer” w wykonaniu Johna Lee Hookera. Poszedłem częściowo za jego radą, a następnie zatopiłem się w tysiącach listów od słuchaczy. Po dwóch godzinach przerwałem, bo miałem szklane oczy i ściśnięte gardło.
Jakie emocje biły z tych listów?
Złość i niemoc z powodu zniszczenia Listy oraz Trójki, jak również wyrazy szczerej sympatii do obu prowadzących, czyli Marka Niedźwieckiego oraz do mnie.
W okresie szczytu popularności Listy pustoszały podczas niej ulice. Słuchacze przysyłali na Myśliwiecką tysiące kartek pocztowych. Podchodzili do tej rywalizacji bardzo serio.
To było coś więcej niż zabawa w puszczanie piosenek. Myślę, że zniszczenie Listy słuchacze odebrali osobiście, bo czuli się jej współautorami. Lista tworzyła z piosenek wyjątkowe puzzle, dla każdego inne. A przede wszystkim uruchamiała skojarzenia, bardzo często związane z wyjątkowymi wydarzeniami, jak pierwsza miłość czy narodziny dziecka. Oczywiście w ostatnim czasie budziła mniejsze emocje. Radio nie dostarcza już muzycznych nowości, teraz właściwie każdy może je usłyszeć jeszcze przed premierą.
Uzasadniając cenzorski skok na Listę, obecne kierownictwo radia rozpowszechnia teorię o niedopuszczalnej ingerencji zespołu w wolę słuchaczy.
Jeśli chodzi o piosenkę Kazika, nie było żadnej ingerencji. Utwór mówiący o tym, że wszyscy są równi wobec prawa, ale niektórzy są równiejsi, ujął słuchaczy swoim uniwersalnym przesłaniem i wskoczył na pierwsze miejsce z pominięciem poczekalni, co już się w historii Listy zdarzało.