Boćki i Orla. Niby takie same. Podlaskie. Wiejskie. Bogobojne. Kilkutysięczne. A jednak. Boćki są bezapelacyjnie za prezydentem Dudą, Orla zaś, choć wahająca się jeszcze co do kandydata, chciałaby, żeby poszedł w pierony. Wiedzą, co mówią. Nie wybiegając daleko wstecz, w ostatnich wyborach do europarlamentu Boćki były za PiS w ponad 80 proc., Orla nieco powyżej 20 proc. Niewykluczone, że podzieliła ich religia. Tutejszą granicą jest bowiem droga w kierunku Siemiatycz. Z racji historycznych zawiłości (ale to inna opowieść) po lewej stronie zostali niechcący się wyrzec prawosławnej tożsamości, zaś po prawej przerobieni na katolików, zwani tu szlachtą (może dlatego, że wraz z nową wiarą zatracili zaśpiew?). Teraz jedni i drudzy prowadzą przedwyborcze dysputy.
Takich Polaków wychowałem
Wojciech Wierciński, radny Bociek, ściera pot z czoła, asystując proboszczowi w upalnej procesji z okazji Bożego Ciała. Dodają mu chłodu trzepocące na wietrze flagi biało-czerwone wbite w kościelny parkan co dwa metry. Po mszy radny z rodziną zjada świąteczny obiad. Ojciec Czesław Wierciński jest dumny, patrząc, jak wychował piątkę potomstwa. Prócz Wojciecha przy stole zasiada m.in. córka, studentka uczelni toruńskiej, zapowiadająca się z urody oraz dykcji na prezenterkę TV Trwam, do której aspiruje. Zauroczona tamtejszą edukacją. Gdyby nie wirus, kontynuowałaby karierę w programach młodzieżowych.
Reszta dzieci także wychowana zgodnie z katolickim prawem. Z poglądami się nie kryją. A skoro zjechali na święto, wymieniają się refleksjami o Polsce.
Radny Wojciech, syn Czesława, zdaje się ze wszystkich najmądrzejszy.