Krótka była ulga po tegorocznych uroczystościach Bożego Ciała. Tym razem biskupi katoliccy milczeli na tematy polityczne. „Nie wykorzystali procesji, by gromić nieistniejących wrogów, tylko mówili o Bogu”, komentował prof. Stanisław Obirek na stronie „Studia Opinii”. I dodawał: „Nie wiem, czy to wpływ pandemii, czy niepewnej sytuacji politycznej, w każdym razie odnotowuję fakt nie bez satysfakcji. Mój ulubiony kaznodzieja abp Jędraszewski zupełnie zapomniał o religii pisowsko-smoleńskiej”. Zapomniał, bo, jak inni biskupi, gryzie paznokcie przed wyborami 28 czerwca.
Odkąd PiS z satelitami Gowina i Ziobry doszedł do władzy w 2015 r., zarysowało się nowe status quo. Jarosław Kaczyński obsadził Kościół i katolicyzm w roli jedynego buforu przed „nihilizmem”, a Kościół poczuł się „duszą państwa”. Nowa władza i Kościół instytucjonalny pod kierunkiem abp. Gądeckiego i o. Rydzyka mówią tym samym językiem i czerpią z obecnego stanu rzeczy w polityce i państwie korzyści wizerunkowe i materialne. Ręka rękę myje bez specjalnego zachowywania pozorów, czyli bez oglądania się na konstytucję.
A w konstytucji czytamy przecież w preambule, że wspólnotę naszego narodu tworzą „wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga, będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i niepodzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i powinnościach wobec dobra wspólnego – Polski”. Konstytucja nie wspomina o żadnych nihilistach, o osobach, które „nie są ludźmi, tylko ideologią”, o Polakach „gorszego sortu”. Nie akceptuje segregacji politycznej, religijnej czy kulturowej. Przeciwnie, wzywa stosujących nasze najwyższe prawo do poszanowania „przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi”.