Noc z niedzieli na poniedziałek nadaje się na przyspieszony kurs socjologii. Wieczory wyborcze w mediach i kluczowe przemówienia kandydatów odbywały się w exitpollowej chyba-rzeczywistości. I każdy przemawiał, jakby wszystko było wiadomo, choć powinien wiedzieć, że stoi na ruchomych piaskach. Może należałoby ciszę wyborczą rozciągnąć do czasu policzenia głosów, bo tworzymy na jeden wieczór wirtualną rzeczywistość, po której cały polityczny świat musi pluć sobie następnego dnia w brodę z wyjątkiem kilku szczęśliwców, którzy zaryzykowali odmienny pogląd. Wieczór wyborczy miałby większy sens w poniedziałek.
O bardzo dużym sukcesie może mówić Szymon Hołownia, choć nie osiągnął tak dobrego rezultatu jak w 2015 r. Paweł Kukiz (20,8 proc.); same jego głosy nie zdecydują o wyniku II rundy. Przegrał z polaryzacją, która po wystartowaniu kampanii Rafała Trzaskowskiego nie pozwoliła mu na wzrost poparcia, ale dał radę obronić to, co zdobył. A to już duże osiągnięcie, bowiem po Robercie Biedroniu był najbardziej narażony na odpływ elektoratu ze względu na kulturową i ideologiczną bliskość z wyborcami Trzaskowskiego. Udało mu się zbudować mocną więź z elektoratem. To widać po jego oddaniu w mediach społecznościowych. Walczy o swojego lidera jak o niepodległość. Hołownia wykazał się dużymi talentami politycznymi. Miał najbardziej innowacyjną kampanię, najciekawszą stronę internetową i sieć 15 tys. wolontariuszy. Dzięki temu w transparentny sposób zebrał aż 7,5 mln zł (nazwiska wpłacających publikowane są w rejestrze wpłat w internecie). To absolutny rekord dla polityka, za którym nie stoi duża partia.
U progu reelekcji
Od paru tygodni Hołownia wiedział, że przy normalnym biegu wydarzeń odpadnie w I rundzie i powinien skupić się na budowie partii. Od początku buduje drugą linię, zaczynając m.