Po półtorarocznych negocjacjach Komisja Europejska udzieliła warunkowej zgody na przejęcie Grupy Lotos przez PKN Orlen. Warunki są twarde i wynikają z obaw Brukseli, by Orlen ostatecznie nie zmonopolizował polskiego rynku paliw, z opłakanymi konsekwencjami dla konsumentów. Dlatego państwowy Orlen, przejmując od państwa Lotos, musi jednocześnie zbudować nowego prywatnego konkurenta rynkowego. Musi do gdańskiej rafinerii pozyskać wspólnika, zapewniając mu 30 proc. udziałów i silne prawa zarządcze, musi odstąpić część składów paliwowych i stacji benzynowych, musi zrobić miejsce dla konkurencji na rynku bituminów i paliwa do silników lotniczych. Musi też odblokować możliwość importu paliwa drogą morską. Nie wiadomo, jak państwowy gigant będzie sobie z tą nową prywatną konkurencją radził.
Mimo to prezes Orlenu Daniel Obajtek świętuje sukces, bo po niedawnym przejęciu Energi to jego kolejna wielka akwizycja. Tradycyjnie każdy prezes Orlenu każde przejęcie, nawet najbardziej nieudane, uznaje za swój życiowy sukces. A przed prezesem Obajtkiem za chwilę trzecia taka operacja: przejęcie PGNiG. Będzie wówczas kierował naprawdę wielkim – jak na polską skalę – koncernem. Wszystko to sprawia, że jego polityczna pozycja rośnie i dziś jest oficjalnie uznawany za potencjalnego następcę premiera Morawieckiego.
Powodów do radości nie kryje też minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który ma wrażenie, że odkrył tajemnicę, jak mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Państwowy Orlen kupuje od Skarbu Państwa Energę, Lotos i PGNiG, nadal pozostając w rękach państwa. Na tych transakcjach budżet ma szanse w sumie zainkasować nawet 30 mld zł, a dziś każdy miliard się liczy. Skąd Orlen weźmie takie pieniądze? Z kasy swojej i swoich nowych spółek, a resztę pożyczy. Takiemu gigantowi (mówi się, mocno na wyrost, że będzie to multienergetyczny koncern o globalnych ambicjach), choć już dziś solidnie zadłużonemu, banki pieniędzy nie odmówią.