Jacek Kurski się zakochał. Bezgranicznie i bez opamiętania. Niestety, w samym sobie. Dowodzi tego wywiad, jakiego udzielił szefowi „Sieci”. Jacek Kurski z nieukrywanym zachwytem i otwartością mówi o Jacku Kurskim, który odkrył „fenomen Koronki do miłosierdzia Bożego”, bo ta „przynosi dobro w środku dnia, często rozpędzonego, rozhukanego, pełnego nerwów i walki”. Mówi o miłości do nowej żony i o ślubie: „To było skromne wydarzenie. Sam zawiozłem Joannę do kościoła swoim 14-letnim samochodem”. Mówi też: „Wierzę w Boże miłosierdzie, które promieniuje z Łagiewnik” (tam odbyła się uroczystość – „w świątyni, która nie jest przypadkowa”). Mówi o Jacku Kurskim jako o lepszym z dwóch braci, tym, któremu mama powierzyła „oryginalny sygnet rodu Modzelewskich”, bo „Jacek reprezentuje w naszej rodzinie tę tradycję i ten nurt patriotyczny, i na to zasłużył”.
Mówi o sobie jako fantastycznym szefie TVP: „TVP uratowała możliwość podjęcia decyzji przez Polaków, możliwość prawdziwego wyboru. Przy telewizji typowej dla III RP – obłej, tchórzliwej, biernej – Trzaskowski wygrałby miażdżąco”. Mówi zarazem o nowym Jacku Kurskim, który porzucił świat polityki: „Byłem zagończykiem, ale z tym już dawno koniec. Błogosławię ten czas, gdy wyleciałem z polityki, mogłem wszystko przemyśleć, zacząć od nowa”.
No i zaczął. Bo wprawdzie „wyleciał z polityki”, ale ona nie wyleciała z niego. Więc z pozycji nowego człowieka, który nie gra w pisowskich frakcjach („W nic takiego się nie bawię”), chwali i gani: „polska polityka bez prezesa PiS nie miałaby kręgosłupa. Utonęlibyśmy w szlamie, w kopaninach, w małościach”. I jak Jacek Kurski ma siebie nie kochać, skoro nikt tak jak on nie potrafi równocześnie się podlizać prezesowi i napluć w twarz jego akolitom?