Znajomy dyplomata chilijski w Warszawie, profesor prawa, który kilka lat mieszkał w hotelu Grand, opowiadał mi, że jako „gość dewizowy” był oblegany przez Polki. – Czy u was nie ma przyzwoitych kobiet? – zapytał kiedyś kelnera. – Są, ale biorą drożej – odpowiedział kelner.
Anegdotę tę przypomniałem sobie, czytając z przyjemnością nową książkę prof. Jerzego Kochanowskiego „Wolne miasto ZAKOPANE 1956–1970”. Jest tam fragment o panienkach, które leciały na cudzoziemców. „Za przykład może służyć mieszkanka Zakopanego, która w 1965 r. poznała Austriaka, stałego bywalca pod Giewontem. Od tego czasu jej »stopa życiowa« wybitnie się poprawiła, ponieważ jej stroje i utrzymanie pokrywa on. G. nosi się z zamiarem zawarcia związku małżeńskiego, poszukuje parceli pod budowę domu i uczęszcza na kurs prawa jazdy” – czytamy w aktach SB.
Zaloty dewizowe bywały uwiecznione sukcesem. Mój przyjaciel Witold Dudziak, architekt i lekkoatleta (400 m przez płotki), mieszkał w starej chacie góralskiej na Butorowym, w pobliżu hotelu Kasprowy. Był bardzo przystojny i męski, zawsze z papierosem w ustach. Prowadził zajęcia w słynnym liceum Kenara. Dziewczyny za nim szalały. W kieszeni nosił coś, co wyglądało jak kalendarzyk, a był to spis dziewczyn, ale nie alfabetyczny, tylko według miast. Bydgoszcz – Basia, Kasia, Kalisz – Hania, Frania itd. Pewnego wieczoru (było to w roku 1972, ponieważ moja córka była już w drodze na świat) siedzieliśmy u Witka przy kominku, Agnieszka, Witek, pan Słodyczka – ówczesny burmistrz Zakopanego. Gdy skończyły się papierosy, Słodyczka i ja wybraliśmy się do kiosku w Kasprowym. W hallu na parterze, koło recepcji, było zbiegowisko, ludzie obserwowali jakąś bójkę.