Wieści o naszym istnieniu są mocno przesadzone. Filozofowie mówią ludziom na zmianę dwie rzeczy: żyjesz i tylko to się liczy! Albo: daremnie żyjesz, bo zaraz sczeźniesz. Chętniej słuchamy takich, którzy przekonują nas, że życie jest wszystkim i tylko ono ma wartość: trwanie, parcie do przodu, rozrost, kolonizacja nicości przez wieczne i niezwyciężone życie. Więc żyj i się tym życiem ciesz! Żyj i daj żyć! Pochłaniaj, rozkoszuj się, przetrawiaj, wydalaj, płódź i walcz ze śmiercią, aż nasycisz się życiem bez reszty. Nie poddawaj się i nigdy nie rezygnuj. Żyj pełnią życia, próbuj wszystkiego i nie bój się niczego. Wszystko jest dla ciebie. Życie należy do odważnych, bo trzeba je brać za rogi. Melancholia jest zbrodnią.
Entuzjastów życia było wielu, zwłaszcza w XIX i XX w. Najsłynniejszy z nich to Henri Bergson. Swą pochwałą życia i jego potęgi zasłużył sobie na Nagrodę Nobla. Za to nieco dwuznaczny był w tej fundamentalnej sprawie Fryderyk Nietzsche, łączący wielką afirmację życia z lękiem przed nicością i nihilizmem. Nie brakowało i takich filozofów, którzy uważali życie za eksces, daremny bunt przeciwko zimnej pustce, która wszystko ogarnia i pochłania. Dla nich, dla filozoficznych melancholików, jak Schopenhauer, życie jest fundamentalnym bezsensem, jest tym, co sensu z zasady nie ma, mieć nie może i mieć go nie potrzebuje. Po co ten korowód życia i śmierci, i znowu życia? Życie jest walcem, który przejeżdża po samym sobie, jest samozagładą w imię nowych, tak samo absurdalnych podbojów. Bo nicość nigdy nie może zostać podbita i unicestwiona (jakże by unicestwić nicość?!), przeto życie, ba, wszelki byt w ogóle ostatecznie zwraca się przeciw samemu sobie. Życie jest przemocą i tylko przemoc jest w nim rzeczywista. Reszta jest złudzeniem. Tylko śmierć jest ucieczką przed przeznaczeniem, którym jest śmierć.