W serialu, jak rząd próbuje osłabić samorząd, tym razem padło na powiatowe urzędy pracy (PUP-y). Po dokładnie 20 latach od przekazania urzędów pracy pod zwierzchnictwo powiatów rząd próbuje odkręcić reformę samorządową.
12 sierpnia wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Alina Nowak niespodziewanie rzuciła ten pomysł na Ogólnopolskim Forum Dyrektorów PUP. Forum poświęcone miało być kłopotom, jakie urzędy miały w trakcie realizacji zadań związanych ze zwalczaniem skutków Covid-19. – Okazało się, że najlepszym sposobem zlikwidowania problemów będzie zlikwidowanie PUP w dotychczasowym kształcie – mówi proszący o anonimowość dyrektor urzędu. Ministerstwo poszło za ciosem i już dzień po spotkaniu pomysł skierowano do środowiskowych parakonsultacji. Para, bo prośba o ustosunkowanie się do „ewentualnej centralizacji” wyszła nie z resortu, ale od przewodniczącego konwentu PUP. – Rzeczywiście pani minister rozważa takie rozwiązanie i ma ono zarówno plusy, jak i minusy – mówi dyplomatycznie Andrzej Zając, przewodniczący konwentu.
Mniej dyplomatycznie wypowiadają się ci dyrektorzy, którzy w modelu podległości pod rząd już pracowali. – Zły i niepotrzebny pomysł, który zamiast uelastycznić walkę z rosnącym bezrobociem, cofnie nas do centralnej realizacji planów. Bezrobotni i przedsiębiorcy nic na tym nie zyskają. Herbata nie robi się słodsza od samego mieszania – mówi Roland Budnik, wieloletni dyrektor PUP w Gdańsku. Jego zdaniem pomysł to zasłona dymna do ukrycia problemów, z którymi resort od dawna nie potrafi się zmierzyć: – Tysiące emerytów szukających pracy odchodzi z naszych urzędów z kwitkiem, bo przepisy zabraniają nam szukania dla nich ofert. O uelastycznienie zasad zatrudnienia cudzoziemców pracodawcy proszą od lat.