Możemy sobie spokojnie umierać – na covid, nowotwór czy zawał. W zasadzie jesteśmy zbędni.
Mój piesek Sweterek wrócił z przebieżki po ogrodzie, a na grzbiecie w kędziorach piórko miał prosto z nieba. Dzikie gęsi pięknymi kluczami właśnie leciały przez Suwalszczyznę i krzyczały: Trzymajcie się, nie dajcie się! Kochamy was! Do zobaczenia! Odkrzyknąłem im: Do zobaczenia, najmilsze, do zobaczenia…
Dzikie gęsi są dla mnie bardzo ważne. To nie żart. A było tak. Rok 1953, jestem w klasie maturalnej w liceum przy Drewnianej róg Dobrej na Powiślu. Po drugiej stronie ulicy Warszawska Elektrownia – wielkie szczęki dźwigu przenoszą węgiel na taśmę, a syreny głośno gwiżdżą, witając pierwszą zmianę.
Polityka
40.2020
(3281) z dnia 29.09.2020;
Felietony;
s. 89