Rzeczny statek wycieczkowy nie pierwszej młodości płynął Wisłą. Blachy burt spajane jeszcze nitami były elegancko odnowione, a na wyszorowanym pokładzie pasażerowie uważnie słuchali uwag reżysera Marka Piwowskiego. Kręcono „Rejs”. Od tamtej pory minęło 50 lat. 19 października, pół wieku temu, odbyła się premiera. Film jest komedią, ale szyderstwem podszytą i ze smutku skrojoną. Ekipa aktorska składała się z kilkorga zawodowców oraz potężnej grupy naturszczyków, bo taki był zamysł reżysera. Im mniej umiesz, tym bardziej się nadajesz, by pokazać Polskę po 25 latach walki o zwycięstwo realnego socjalizmu i przyjaźni polsko-radzieckiej. Aluzji politycznych wprost w tym filmie się nie znajdzie, ale dla aparatczyków od kultury było oczywiste, że ten statek to symbol PRL. Na kolaudacji „Rejs” został rozjechany jak Kasprowy zimą, dostał najniższą kategorię artystyczną i pozwolenie na rozpowszechnianie w dwóch kopiach, wyłącznie w Dyskusyjnych Klubach Filmowych.
Okazało się jednak, że ludzie chętnie na te pokazy chodzili, a już szczególnie partyjni robotnicy. I ci z Ursusa, i ci z Żerania. Oni nawet nie bardzo wiedzieli, że byli w kinie, ale dowiedzieli się o tym od sekretarza Podstawowej Organizacji Partyjnej. A przy okazji zostali pouczeni, że film im się bardzo nie podobał, bo był skierowany przeciwko klasie robotniczej, i dlatego koniecznie chcą się spotkać z reżyserem. O tej potrzebie spotkania z aktywem dowiedział się też Piwowski. Nie mógł odmówić. Termin został wyznaczony na sobotnie popołudnie w stołówce Urzędu Rady Ministrów w Alejach Ujazdowskich. Przebieg spotkania reżyser z góry znał na pamięć. Zadzwonił do mnie: Stasiek, chodź ze mną, nie chcę tak sam siedzieć i obrywać. Poszedłem.
Sala stołówki była wielka, leciutko pachniała zupą ogórkową.