To były fantastyczne dni. Mimo pandemii. Od przegranych przez opozycję wyborów prezydenckich tkwiliśmy w politycznej beznadziei, zatruwanej bezproduktywnymi konfliktami w obozie władzy, przestraszeni narastającą liczbą zachorowań, groźbą załamania systemu ochrony zdrowia. I nagle zdarzyła się wiosna jesienią. Protesty przeciwko orzeczeniu „Trybunału Julii Przyłębskiej”, faktycznie delegalizującemu aborcję, w ciągu kilkudziesięciu godzin przerodziły się w żywioł. Nikt się tego nie spodziewał, ani władza, ani opozycja, która już od lat nie potrafiła takich tłumów wyprowadzić na ulice.