Doniosłe wydarzenia często zaczynają się banalnie. Krwawe rozruchy w Chile, które wybuchają co kilka lat, zaczynają się na ogół od podwyżki cen biletów na komunikację miejską, zwłaszcza biletów ulgowych dla uczniów i studentów. Bilety na metro są tam artykułem strategicznym, tak jak kiedyś mięso w Polsce Ludowej. Jak tylko rząd ruszy ceny biletów – na ulicach pojawia się policja konna.
W Polsce takim papierkiem lakmusowym są prawa kobiet, zwłaszcza prawo do dysponowania swoim ciałem (czytaj – przerywania ciąży), a co za tym idzie – swoim życiem. Konflikt z rządzącą prawicą, czy raczej z katoprawicą, nie dotyczy tylko piekła kobiet, ale obejmuje obecność Kościoła przez całe życie, od tego, co dzieci mogą wiedzieć o seksie, czego wolno nauczać w szkołach, a kończy się na tym, ile wolności państwo wydziela kobietom oraz ile kosztuje pogrzeb i grób. Konflikt pomiędzy wolnością a tradycją tli się w Polsce cały czas.
Kiedy tzw. Trybunał Konstytucyjny zatrzasnął przedostatnią już przesłankę do zabiegu przerwania ciąży, na ulice wyległy protestujące – nieoczekiwanie dla wicepremiera ds. bezpieczeństwa Jarosława Kaczyńskiego – tysiące Polek i Polaków. Tradycyjnie czekali na nich policjanci, a potem nawet żandarmi i niezliczone suki policyjne. O ile przy rozruchach w Chile chodzi przede wszystkim o godne warunki życia, o tyle w Polsce chodzi o coś więcej – o godność i wolność kobiety, jej prawa i status w domu, w rodzinie, w szkole, w pracy, w społeczeństwie. Nie tylko kobiety – wszystkich.
Polska, położona pomiędzy coraz bardziej liberalnym Zachodem a skamieliną putinowską na Wschodzie, przechodzi głęboką zmianę kulturową i obyczajową. „To jest wojna!” – brzmi jedno z haseł zbuntowanych kobiet, „to jest wojna kulturowa” – alarmują konserwatywni Polacy i Polki z prezesem Kaczyńskim na czele.