Kraj

W jak wolność

Nadmiar Kościoła w państwie wylał się na ulicę.

No wreszcie, nareszcie, w końcu padło to długo wyczekiwane słowo. Słowo na „W”. Wyczekiwane przez młodzież, jakby to była prawdziwa „Godzina W”. A gdy już padło, to głośno, triumfalnie, z przytupem, wielkimi literami, na transparentach i na ustach strajkujących kobiet. Skąd wiem, że długo wyczekiwane? Dlatego, że powitane zostało z otwartymi ramionami, podchwycone bez zbędnej zwłoki i jest odmieniane w prawicowych, prorządowych mediach ze zgorszeniem i przez wszystkie przypadki. Wygląda na to, że słowo na „W” jest prezentem lewicowej „hołoty” dla prawicowych dżentelmenów i panienek z dobrych domów. Wszyscy oni zagotowali się z oburzenia. „Zdradzieckie mordy”, „przestępcy”, „mordercy” i „komuniści”, są dla nich dużo bardziej „w porzo” niż jedno słowo na „W”.

Dla przykładu, zajrzyjmy do jednego tylko wydania, jednego tylko medium, jakim jest tygodnik Lisickiego „Do Rzeczy” (45/398). Numer otwiera wstępniak redaktora naczelnego pt. „Publicyści, pisarze, pałkarze”. W artykule czytamy, że „trzy cechy wyróżniają obecne protesty przeciw orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego: wulgarność, antykatolickość, agresja”. Autor zwraca uwagę, że nawet znani pisarze nie stronią od wulgaryzmów. Szczepan Twardoch pisze: „więc, panie premierze, w dupie mam pańskie nawoływania do spokoju”. Jakub Żulczyk: „Wypierdalaj”. Ewa Wanat: „Jebać kler!”. „Pomyślcie, że to Jezus wpadł do świątyni i krzyknął do kupców WYPIERDALAĆ!”.

Red. Lisicki wszystkie te (i podobne) zdania uznaje za „płaskie, obsceniczne, chamskie i prymitywne”, a ich autorów(-ki) określa jako pałkarzy, którzy nie mają nic do powiedzenia, muszą się „wysługiwać wielkim mediom”.

Polityka 46.2020 (3287) z dnia 08.11.2020; Felietony; s. 96
Reklama