Jest jakaś wrodzona delikatność w tym człowieku. Subtelność, ba, nawet czułość. Wrażliwość na otoczenie emanuje z niego i przyciąga niczym magnes, a zniewalający uśmiech na pociągłej twarzy zmienia prognozę pogody z chmurnej na słoneczną. Prezydent Andrzej Duda, bo to przecież o nim mowa, jest przy tym tak spontaniczny, że samymi rękoma rwie się do lotu. Dla wypróbowanych przyjaciół zawsze jest aniołem stróżem. Gdy 20 stycznia 2021 r. Joe Biden będzie uroczyście zaprzysięgany na prezydenta USA, od polskiej głowy państwa dostanie taką depeszę: „Gratuluję wspaniale skrojonego garnituru, nienagannej dykcji i obecności wielu ważnych osób na sali. Wydaje mi się, że był tam mój przyjaciel prezydent Donald Trump”.
Jedwab zażyłości jest zawsze dla Andrzeja Dudy drogowskazem. Drżyjcie jednak jego wrogowie, zaprzedani jakimś politycznie krostowatym mętom. Schodźcie mu z drogi, wy, marksistowskie popłuczyny wyzute z wszelkiej transcendencji, wulgarnojęzyczni ateiści ze wspólnych lewackich wyrek. Wara wam od Krakowskiego Przedmieścia. Wara od centrum stolicy. Niech spłonie wzniesiony za bolszewickich czasów Empik wraz z drwiącym z serc patriotów napisem „Cały naród buduje swoją stolicę”.
Napisałem to na cześć niedawnego wirtualnego VI zjazdu Klubów Gazety Polskiej, gdzie słowa sypały się niczym złote ruble z mauzoleum na placu Czerwonym. Pierwsze skrzypce nastroił, a potem zagrał, właśnie Andrzej Duda. Koncert był wspaniały, choć niewątpliwie przeznaczony dla wąskiego grona smakoszy. Nasza władza – mówił – ostatnio „zmaga się z bardzo silnym prądem”. Nie, nie chodziło mu o covid ani nawet o podwyżki cen elektryczności. Chodziło o ludzi wyszkolonych przez tajne służby PRL, których interesy zostały „naruszone” przez PiS.